Stacja Imitacja
Imitacja staje się wiodącą przedsiębiorczością naszej cywilizacji — żyjemy w erze naśladownictwa, podrabiania oryginałów. Nie tylko materialnych, także intelektualnych i artystycznych.
Azjaci hurtownie podrabiają już wszystko, od farmaceutyków, do strojów i gadżetów. W Polsce z podrabianych części (bez których każda większa naprawa samochodu kosztowałaby więcej niż samochód) można złożyć calusieńką „gablotę" (każdą), a pewien tupeciarski handlarz starymi książkami zalewa rynek bibliofilsko– antykwaryczny imitacjami dawnych cennych opraw, które, przy dzisiejszej technice kopiowania, są przez pewną biegłą introligatorkę produkowane taśmowo.Bibliofilstwo gnije wskutek tych fałszerstw, lecz kasa farmazonów puchnie, i o to chodzi.
Epidemia imitacji jest obecna w każdej działalności artystycznej. Choćby w malarstwie. Kiedyś drwiono: „Corot namalował 2 tysiące obrazów, z czego 4 tysiące są w Stanach"; analogicznie wykpiwano fałszerską masówkę deprecjonującą dorobek innych wielkich malarzy (u nas choćby zalew podróbek dzieł Wojciecha Kossaka czy Fałata). Czasami falsyfikaty są bardzo udane, z naśladownictwami bowiem jest tak, jak z każdą działalnością człowieka—jednym się udaje, a innym nie bardzo wychodzi. Nawet genialne dzieła można przelicytować finezją małpując, czego dowiedli Walter Hill i John Sturges westernizując arcydzieła Kurosawy („Ostatni sprawiedliwy" i „Siedmiu wspaniałych"), u nas zaś Jarosław Weber, który dla programu „Jaka to melodia?" zaśpiewał nieśmiertelny song „Unchain my heart" lepiej od Joe Cockera, w co aż trudno uwierzyć, lecz to fakt. Przykładem z drugiego bieguna jakości może być niedawny telewizyjny „Smuteczek" („remake" Kabaretu Starszych Panów), wykonywany przez panie i panów należących do dzisiejszej elity aktorskiej. Gwoli recenzenckiej oceny tego widowiska starczy jedno słowo: smuteczek... By nie użyć mocniejszego wyrazu.