To one rządzą polityką
Nie każą się tytułować prezydentyniami, ministerkami, marszałkiniami. To one jednak budują pozycję swoich mężów
Za każdym razem, gdy poznaję polityka, nie mogę doczekać się spotkania z jego żoną. Od żony dowiem się, dlaczego tak naprawdę zdecydował się na działalność publiczną.
To ona opowie, ile przeszedł, jak nabierał męstwa w potyczkach najpierw z konkurentami z własnej partii, potem z nienawistnymi mediami. Jak z wielkimi emocjami reagował na każdy atak dopóty, dopóki nie zrozumiał, że taka musi być także jego cena istnienia w sferze publicznej. Ona opowie, jak gnębione były w szkole ich dzieci po jego telewizyjnych wystąpieniach. Jak byli wyzywani od złodziei i jak musieli zmienić parafię, gdy ksiądz podczas każdej mszy pouczał, jak powinni głosować. Jak rozgrzebywano historię ojca, dziadka, szukając czegoś, czym można byłoby uderzyć. A najlepiej zabić.
A ona znosiła i znosi wszystko. Cały czas jest przy nim. Także wtedy, gdy po ogłoszeniu, że ma zostać ministrem, ktoś podrzuca ich córce narkotyki, zawiadamiając policję i tabloidy. Gdy w szczegółach zaplanowano scenariusz jego końca. On ma dość, odpada. Ale nie ona. Myśli za niego, działa. Wychodzą na prostą. Udaje się, wchodzi do rządu.
Niesamowite. Skryte w cieniu. Nieznane opinii publicznej. Bronią się przed sesjami w „Gali", „Vivie!". Jedynie czasami zauważane są jako osoby towarzyszące, gdy protokół oficjalnych delegacji wymusza „udział małżonki". Choć z miejscem w tylnej części samolotu.
Bez żon polityków scena polityczna byłaby pusta i jednocześnie straszliwie mordercza
Kolejna kobieta polskiej polityki uśmiecha się łagodnie. Żona jednego z najważniejszych polityków, ale też jego ochroniarka („Wciąż mu zwracam uwagę, aby nie fotografował się z nieznajomymi"), asystentka („Pilnuję, żeby się nie spóźniał"), jego najbardziej zaufany conseiller („Nie powinieneś tak mówić o Gowinie"). Będą szli w górę razem jeszcze przez najbliższe lata. Jak na razie nic nie wskazuje na to, aby przez kilkanaście lat jego partia napotkała skuteczną opozycję, on zaś nie popełni błędu wyjścia przed szereg, co spowodowałoby gniew szefa.
Ona na ten błąd nie pozwoli. Nie po to przecież zrezygnowała – jak one wszystkie – ze swojej pasji, zainteresowań; nie po to postawiła na niego; nie po to zatraciła się w tym związku.
Nadine Heredia nazywana „współprezydentem Peru" mówi w „Le Monde": „Wiem, że moje miejsce jest u boku Ollanty (Ollanta Humala, prezydenta Peru – przyp. red.). I wiem dokładnie, jakie to miejsce. Nigdy przed nim, nigdy pod nim".Valerie Trierweiler, partnerka Francois Hollande'a, w posłowiu swej najnowszej książki – albumu o nim: „Dziękuję, Francois, za naszą opowieść o miłości i za tę wspaniałą historię, w którą mnie zabrałeś, wbrew mnie samej".
Poczynając od żon faraonów, partnerek Ludwika XIV, to one rządzą. W demokracji honorowane najczęściej dopiero są wówczas, gdy mężowie odchodzą ze stanowiska: Bernardette, Carla, Anna, Barbara, Maria, Caroline...
Pusta i jednocześnie straszliwie mordercza byłaby bez nich polityka. Z najważniejszą chyba, odgrywaną przez nie pokornie rolą: przypominania im, ich mężom, po co w tym wszystkim tkwią.
Szacunek, wielki szacunek, Szanowne Panie!