Urzędnicy tak udręczą, tak umęczą...
Od lewego: Janusz Rolicki
Największym nieszczęściem demokracji są urzędnicy. Wylewamy kubły pomyj na polityków, a oni są więźniami biurokratów. Władzę bowiem mają u nas przeróżni ministerialni i samorządowi dyrektorzy oraz naczelnicy departamentów, agencji i tego wszystkiego, czym obrosła władza.
Pomimo że pracę biurową unowocześniły komputery, urzędników jak przybywało, tak przybywa. Co prawda w krajach bogatych sprawna biurokracja była źródłem ich siły, ale niestety nie w Polsce.
W 1918 r. odziedziczyliśmy biurokrację głównie typu rosyjskiego i austriackiego, a po wojnie radzieckiego. Pierwsza była rozmemłana, druga do bólu sformalizowana, a trzecia niedouczona. Nędzę naszej biurokracji najlepiej widać przy okazji oddawania inwestycji państwowych. Zawsze i wszędzie biurokraci całymi miesiącami opóźniają inwestycje, a to z powodu braku dokumentów, a to podpisu. Ostatnio obwodnica Mińska Mazowieckiego czekała pół roku na przecięcie wstęgi, a kierowcy grzęźli w korkach. Na Mokotowie w Warszawie z kolei dwa gotowe wiadukty z ulicami czekają na zmiłowanie warszawskiego drogownictwa. Zabawna ostatnio była utarczka rządu z własną z biurokracją przy okazji wybudowania końcówki autostrady A1 ze Strykowa do Warszawy. Aby uniknąć kompromitacji – oddania trasy po Euro 2012 – wydano specustawę praktycznie zawieszającą obowiązujące przepisy. Żal, że premier nie ulitował się nad nami i nie wrzucił do kosza starych przepisów. Nie cieszy, że politycy wiedzą, co w trawie piszczy, i co pewien czas ogłaszają kolejne programy redukcji urzędników. Premier Tusk po objęciu urzędu obiecał, że w administracji rządowej zmniejszy ich zatrudnienie o 20 proc. No i wyszło jak zwykle. Rząd zwiększył zatrudnienie biurokratów o 20 proc. W rezultacie im lepiej mają się w Polsce urzędnicy, tym gorzej ma się sama Polska. Ten taniec świętego Wita będzie trwał dopóty, dopóki nie pojawi się polityk z wizją, który urzędników okiełzna. Mam smutną wiadomość: na horyzoncie takiego nie widać. Ale poczekamy i może się doczekamy.
Do prawego: Jerzy Jachowicz
Znowu świat wypiękniał. Wiem, nie wszędzie jeszcze zagościł dostatek materialny. Znam rodziny, gdzie obydwoje małżonków znalazło zatrudnienie, a mimo to nie mogą sobie pozwolić na coroczne wspólne wczasy w krajach tropiku czy Ameryki Południowej. Dlatego na dalszy wypoczynek muszą jeździć oddzielnie. Część z nich, niestety, nie wraca już nigdy z powrotem. Głównie żony, z powodu nagłych bankructw zagranicznych biur podróży. Strata ta w niewielkim tylko stopniu jest korzystna dla zmniejszenia bezrobocia. Prawdziwe sukcesy zawdzięczamy własnym inicjatywom. O tym, jak rząd poważnie podchodzi do problemu, świadczy fakt, że ostatnie posiedzenia Rady Ministrów poświęcone było bezrobociu. Wicepremier Waldemar Pawlak zobowiązał się, że do końca roku upora się z problemem. – Utworzymy nowe miejsca pracy w Agencjach Rynku Rolnego – zapewniał wicepremier. Zakładam, że Waldemar Pawlak wie, co mówi. Dane pokazują bowiem, że tylko na Podlasiu mamy aż 28 bezrobotnych, a na Mazowszu 22. Nie samą gospodarką Polacy żyją. Prawdziwą radość sprawiły im reformy polityczne, jakimi Platforma Obywatelska pod przywództwem premiera Donalda Tuska przeorała kraj wzdłuż i wszerz. Najbardziej uradowały zmiany w resorcie sprawiedliwości. Wrócono do sprawdzonego modelu. – Nagle zaświtało mi w głowie, że minister sprawiedliwości powinien być jednocześnie prokuratorem generalnym – ujawnił Donald Tusk.
I mianował na to stanowisko Romana Giertycha. – Wreszcie doskonały prawnik, stojący zawsze na straży prawdy – kwitowano z aplauzem. Pamiętano czasy, kiedy ministrami sprawiedliwości byli ludzie, którzy wcześniej nie mieli żadnych związków z prawem, poza otrzymanymi mandatami za szybką jazdę. Z sentymentem i uznaniem wspominano też sytuację, kiedy Roman Giertych bezinteresownie, nie biorąc za to ani grosza, reprezentował Michała Tuska w procesach przeciwko gazetom, wikłających w głośną swego czasu aferę Amber Gold syna premiera, dziś szefa warszawskiego Okęcia.