Lider na brudne czasy
Polacy nie są ani głupi, ani zdegenerowani, ani źli – są po prostu zmiażdżeni i rozjechani przez historię
Donald Tusk przypomina bohatera jednej z bajek Lema, który był tym silniejszy, im więcej i mocniejszych spadało nań ciosów. Z tą różnicą, że premiera zdają się wzmacniać afery i kłamstwa. Im częściej jest na nich przyłapywany, tym okazalej prezentują mu się sondażowe słupki. Prawica od lat nie może się temu fenomenowi nadziwić i nie rozumiejąc go, pogrąża się we frustracji, krzepiąc się politowaniem dla naiwności lemingów i odurzając mitem o przebudzeniu, które w końcu musi nadejść. Tymczasem wyjaśnienie fenomenu jest naprawdę proste.
I, jakkolwiek źle to zabrzmi, zostało ono dawno już opublikowane w książce, która nie przemknęła niezauważona, bo praktycznie przez cały ten czas znajduje się na rynku, a nawet w chwili, gdy piszę te słowa, jej szóste już wydanie kolejny tydzień utrzymuje się na liście bestsellerów Merlina. Bardzo przepraszam, że o tym piszę – zdecydowanie mi nie wypada, bo to ja jestem autorem tej publikacji. Nosi ona tytuł „Polactwo" i czasem wydaje mi się, że jedynym politykiem, który przeczytał – bądź w inny sposób przyswoił rozpoznania w niej zawarte – jest właśnie Tusk.