Co dalej z programem Prawa i Sprawiedliwości?
Przeciw jednemu wystąpieniu lidera opozycji zmobilizowano potężną machinę. Rozumiem premiera i ministra finansów, mniej rozumiem dziennikarzy, szczególnie mediów elektronicznych, którzy takiej gorliwości w piętnowaniu wszelkich domniemanych niespójności i nieścisłości exposé Jarosława Kaczyńskiego poświęcili tak wiele energii, że nie starczyło jej już na inne ważne zdarzenia.
Inna sprawa, że jest to świadectwo jego paradoksalnego sukcesu. Milczy przez długie tygodnie lub zabiera głos półgębkiem, a i tak jest bardziej w centrum uwagi niż politycy opozycji robiący konferencję za konferencją, a na niego zerkający z lękiem wystraszonych uczniaków. W końcu ma przemówić i wszyscy czekają. To symbol, że na placu boju przetrwał on.
Przetrwał. Ale z czym? Na pewno z ofertą wartą poważnej debaty. Zarazem nie dziwię się, że jego program nie bilansuje się finansowo, choć zapewne nie w takim stopniu, jak głosi Jacek Rostowski. Kaczyński zawsze ukrywał swój sensowny program naprawy państwa i obrony narodowej tożsamości za roszczeniowymi hasłami społeczno-ekonomicznymi. Teraz doszedł inny motyw: konkurencja antyliberalnej retoryki Zbigniewa Ziobry, który próbował przedstawiać prezesa PiS jako bezdusznego liberała. Ale i konieczność uwzględniania poglądów „Solidarności".