Więcej (dobrego) chleba!
Co z tego, że niemal wszyscy przynajmniej raz dziennie jemy pieczywo, skoro nie potrafimy wybrać dobrego chleba? Może czas się tego znowu nauczyć?
Setki lat musiały upłynąć, zanim twarde, pieczone w popiele na kamieniu placki z wody i mąki zamieniły się w pulchny, chrupiący chleb. Trzeba było najpierw wymyślić zaczyn, dzięki któremu wyrastało ciasto. Ale kiedy wreszcie ktoś wpadł na pomysł, jak robić zakwas, chleb stał się podstawowym jedzeniem, chlebem „naszym powszednim". Nieważne, że Polacy nauczyli się go wypiekać od niemieckich piekarzy, ważne, że byli pojętnymi uczniami. Już w czasach Galla Anonima zajadali się wieloma rodzajami pieczywa. Pszenne uchodziło za luksusowe, pańskie, a czarne, żytnie i twarde – mozolnie przeżuwał lud i umartwiający się zakonnicy. Na szczególne okazje wypiekano pszenne kołacze z białej mąki.
Symbol gościnności
Czy białe, czy ciemne – wszystkie rodzaje chleba traktowano u nas z szacunkiem. „Kto chlebem gardzi, to nim Pan Bóg bardziej" – mawiano, a gdy upadł na ziemię choć mały kęsek, podnoszono go i całowano. Na każdym bochnie, zanim został napoczęty, kreślono znak krzyża. Był symbolem gościnności i przyjaźni – Słowianie bochnem chleba i solą witali gości. Nawet bociany, na które czekali wiosną. Wracającym z ciepłych krajów ptakom wkładano do gniazd bułeczki zwane busłowymi (bocianimi) łapami – miały skłonić je do szybszego powrotu albo założenia gniazda na kalenicy, co, jak wiadomo, wróżyło domowi szczęście. Chleb i sól dostawała panna młoda, żeby jej się dostatnio żyło na nowym gospodarstwie. Nowe latka, byśki albo szczodraki, czyli małe chlebki w kształcie zwierząt wypiekane od Wigilii do Trzech Króli, miały z kolei zapewnić ludziom zdrowie i pomyślność w nowym roku.