Gdzie ta dzikość serca?
Kim się jest dla drugiej osoby po 31 latach małżeństwa? Czy kimś więcej niż tylko sublokatorem?
David Frankel zmarnował szansę na interesujący film o rozczarowanych sobą małżonkach. Pomimo że w „Dwojgu do poprawki" śmiało poruszył temat seksualnego pożycia seniorów. Ale właśnie – zaledwie poruszył, a raczej dotknął, bo o dotykaniu mówi tu wiele terapeuta, inkasujący po 4 tys. dol. od jednej pary za tygodniową kurację polegającą na spotkaniach, podczas których radzi im się właśnie dotykać. Grającego go bez polotu i bez ikry Steve'a Carella mógłby z powodzeniem zastąpić manekin – Hollywood zaoszczędziłoby kilkadziesiąt milionów dolarów. By film udostępnić widzom od 13. roku życia, w (nie)odpowiednim momencie reżyser mający na koncie przeciętny obraz „Diabeł ubiera się u Prady" wycofał się z sypialni swoich bohaterów i popędził ku mało wiarygodnemu happy endowi. Meryl Streep gra okropnie, a Tommy Lee Jones jest jeszcze gorszy. Ale trudno im się dziwić – w „Dwojgu do poprawki" nie ma ról na miarę ich talentów. Trudno bowiem o mniej interesujące postaci niż Kay i Arnold. Są nudni, ograniczeni, nie mają żadnych zainteresowań. Autorka kiepskiego scenariusza zaledwie prześlizgnęła się po powierzchni istotnych spraw. Mąż i żona zapragnęli wskrzesić dawnego ducha swego związku, ale co tu wskrzeszać, kiedy najwyraźniej nigdy go nie było? Ani w sercach, ani w umysłach. Ani w ich kuchni – z jakąż nudą mamy tutaj do czynienia! Ratunku! Jajka na bekonie codziennie od trzech dekad i mięso z ziemniakami na kolację – ani w sypialni. Tam to już zupełna zgroza jednostajności i erotycznego wiernopoddaństwa...