Pełno ich, a jakoby nikogo nie było
Hipsterzy są jak atomy. Wszędzie ich pełno, ale nikt ich nie widział. I nikt nie wie, co to właściwie takiego
Całe szczęście, że moja córka jest już za duża na zadawanie pytań. Nie tylko o hipsterów, ale w ogóle o wszystko. Sama wie najlepiej. Z kolei syn jest za mały – jeszcze nawet nie dotarł do poziomu Spider-Mana, choć powoli żegna się już ze świnką Pepą i Bobem Budowniczym. Istnieje niestety pewna szansa, że o hipsterów zapyta mnie moja mama.
Jeśli tylko jakaś wiedza o nich przeniknie do telewizji – a prędzej czy później to nastąpi – to hipsterzy mogą stać się tematem niedzielnych rozmów podczas rodzinnych obiadów.
Kariera hipsterów jest niesamowita. Jeszcze pół roku temu nie wiedziałem o ich istnieniu, a teraz słychać o nich wszędzie, acz raczej ich nie widać. Tu jednak mieć pewności nie mogę, bo całkiem możliwe, że nie potrafię odróżnić hipstera od niehipstera. Oczywiście zdarza się tak w przypadku rozmaitych gwiazd show-biznesu, które nagle wypływają z niebytu, i też się o nich wie, choć nie zawsze chcący, a często nawet w wyniku medialnego gwałtu. Ale gwiazdor to konkretna osoba, która czymś konkretnym zasłynęła – ubraniem z wędzonego łososia, pokazaniem śledziony w programie Kuby Wojewódzkiego, przeszczepieniem dzwonu pod pachę lub niezłym głosem (o dziwo – to się jeszcze zdarza). Ale hipsterzy – z tego, co wiem – niczego nie dokonali. Pojawili się, reprezentując specyficzny, ale nierewolucyjny czy szokujący sposób ubierania się oraz bycia. I tyle.