Najnowsza interwencja Uważam Rze

Biznes

Chwile prywatnej paniki

Jolanta Gajda-Zadworna

Pogawędka z Maciejem Stuhrem, aktorem

12 października rozpoczyna się 28. Warszawski Festiwal Filmowy. W ilu pokazywanych tam filmach pana zobaczymy?

W konkursie głównym znalazł się słowacko-czesko-polski „Konfident" Juraja Nvoty. Będą też specjalne projekcje „Pokłosia" Władysława Pasikowskiego.

W czasie trwania WFF, choć poza nim, wejdzie do kin jeszcze jeden film z pana udziałem...

Nagrodzona Srebrnymi Lwami „Obława" Marcina Krzyształowicza.

W „Obławie" gra pan konfidenta, w „Konfidencie" – oficera bezpieki. Dojrzał pan do wcielania się w czarne charaktery?

Mam wrażenie, że czekałem, aż zmianę, nie tylko fizyczną, ktoś we mnie dostrzeże. Ale głównym powodem przyjęcia ról, także w „Pokłosiu", były: opowiedziana w tych filmach historia, sposób jej zbudowania, nie tylko moja postać, chociaż oczywiście i ona jest bardzo ważna. Kondolewicz z „Obławy" to na pierwszy rzut oka szwarccharakter, ale staraliśmy się nie rysować go grubą kreską, tylko dać mu motywację, powody i racje, w które wierzył. Chciał dobrze, robiąc czasami źle.

Historia Kondolewicza konfrontuje się z losami innych bohaterów, kluczową postacią jest wśród nich kapral „Wydra" grany przez Marcina Dorocińskiego. Jak się wam współpracowało?

Nie pierwszy, i mam nadzieję, nie ostatni raz. W tym samym czasie debiutowaliśmy i zdarzało się nam ścigać do tych samych ról. Ale zawsze z sympatią i jedynie drobnymi złośliwościami, kto za kogo, co i dlaczego zagrał. Myślę, że Marcin ma fantastyczny okres w karierze.

Na festiwalu w Gdyni przyznał się pan, że podczas projekcji „Obławy" raz odwrócił pan wzrok...

Choć parę rzeczy wstydliwych już w życiu zagrałem, przy scenie łóżkowej z Sonią Bohosiewicz rzeczywiście pomyślałem:

„Co powiedziałaby na to moja córka?!".

Ale to była chwila prywatnej paniki.

Zmienił się pan do tej roli.

Przytyłem 8 kg. Taka była sugestia reżysera.

Na początku było całkiem miło, ale potem czułem się lekko ociężały.

Nie ma pan wrażenia, że nie tylko fizycznemu przeobrażeniu zawdzięcza pan swój nowy ekranowy wizerunek?

Nie powiem, że nie wykonałem pewnej pracy i selekcji w propozycjach, które przyjmowałem, ale prawdą jest, że i czas robił swoje. Gdyby Władkowi Pasikowskiemu udało się nakręcić „Pokłosie" siedem lat temu, kiedy po raz pierwszy pokazał mi scenariusz, nie dostałbym u niego roli. A tak postarzałem się i zagrałem młodszego z braci, znów bohatera nie kryształowego, ale mającego swoje mocne racje.

Na dodatek ów bohater jest tragicznie doświadczony. Stanie się pan za sprawą takich ról aktorem dramatycznym?

Ależ cały czas jestem aktorem dramatycznym, tyle że z zacięciem komediowym, bo lubię rozśmieszać ludzi, swoich kolegów też. Jestem generalnie wesołym człowiekiem, chociaż jakby się wnikliwie przyjrzeć mojej filmografii, komedie stanowią tam może 20 proc.

Szykuje pan coś komediowego?

Niekoniecznie. Zagrałem jeszcze dwa drobne epizody, ale w niezwykle zacnym towarzystwie – u Wojtka Smarzowskiego w „Drogówce" i u pana Wajdy, gdzie po raz pierwszy w życiu pojawiłem się na planie w koloratce. Moja przygoda na planie „Wałęsy" trwała raptem kilka godzin, ale czułem się onieśmielony. Nie potrafiłem patrzeć na Roberta Więckiewicza jak na mojego przyjaciela, bo widziałem Lecha Wałęsę. Nie wcielił się w swoją postać, lecz przeistoczył się w nią. Dosłownie.

 

Wstępniak

Materiał Partnera

Jak wdrożyć SAP S/4HANA?

Nowoczesne systemy informatyczne to podstawa dobrze działającego i innowacyjnego przedsiębiorstwa. Dla wielu firm wyzwaniem nie jest wybór systemu ERP, ale jego wdrożenie. Dlaczego? Musi być...

ZAMÓW UWAŻAM RZE

Aktualne wydania Uważam Rze dostępne na www.ekiosk.pl

Komentarz rysunkowy

Felietony

Piotr BOŻEJEWICZ

Może i koniec, ale nie świata

• TAKO RZECZE [P] •Skoro Obama nawet w części nie okazał się takim cudotwórcą, jak przepowiadali eksperci, to czemu Trump miałby być taki groźny, jak go malują ci sami ludzie?