Zdziczenie, czyli pogarda dla zwłok
Skandal z podmianą zwłok smoleńskich ofiar więcej nam mówi o naszej rzeczywistości niż poprzednie rewelacje na temat 10 kwietnia 2010 r. czy afera Amber Gold
W dziedzinie doraźnie rozumianej polityki ta sprawa nie wnosi niczego nowego. Odsłania jednak determinujący wpływ polityki na nasze obyczaje oraz kulturę. I pokazuje, jak patologia tej pierwszej prowadzi do degeneracji jej cywilizacyjnego fundamentu, a w efekcie ludzkich postaw.
Kolejne świadectwo
Odkrycie, że ciało Anny Walentynowicz zostało podmienione, jest kolejnym aktem smoleńskiej mistyfikacji. Coraz to nowe jej elementy wychodzą na światło dzienne i nawet władza wraz z chórem opiniotwórczych klakierów musi je stopniowo akceptować, chociaż nie ma to wpływu na jej samouwielbienie, podtrzymywane tak przez celebrytów, jak i zwykłych, medialnych wyrobników.
Mistyfikacja nie zawsze tworzona jest przez świadome działania. Ta jej odsłona jest efektem oddania przez rząd Tuska śledztwa w ręce Putina i dążenia do jak najszybszego jego zamknięcia. Następujące w konsekwencji tego rozliczne błędy, a zwłaszcza ostatecznie pomylenie zwłok, ujawniają także niezwykłą nonszalancję władz PO, zarówno w działaniach, jak i deklaracjach. Skrajnym tego przykładem jest zachowanie ówczesnej minister zdrowia Ewy Kopacz, która z trybuny sejmowej publicznie oświadczyła, że sekcje zwłok zabezpieczane były przez polskich specjalistów, a ziemia na miejscu katastrofy została przekopana i sprawdzona na metr w głąb. Ta druga deklaracja została obalona już wkrótce przez dziennikarzy „Faktu", a także zwykłych obserwatorów, którzy znajdowali na miejscu rozmaite przedmioty należące do ofiar, części ich ubrań, a nawet fragmenty silnika samolotu. Co znamienne, piętnowane przez główny nurt polskich mediów było nie kłamstwo przedstawiciela rządu, lekceważenie śledztwa i ciał ofiar, ale działania tych, którzy doprowadzili do ujawnienia tego skandalu. Niestety, stało się to regułą w III RP Tuska, chociaż mechanizm ten funkcjonuje od jej powstania.