Słuchając Wata
W płycie z nagraniem „Mojego wieku...” jest coś z misterium. To alchemiczna pracownia, w której dwaj unurzani w komunizm pisarze starają się zrozumieć samych siebie
Niesamowita sprawa! To istnieje! No niby tak, przecież powinno istnieć. Oto wydawnictwo Universitas wydało na płycie audio trzy rozdziały „Mojego wieku. Pamiętnika mówionego" Aleksandra Wata, który w połowie lat 60. w Berkeley, a później we Francji, odbył – nagrywane na magnetofon – wielogodzinne sesje z Czesławem Miłoszem, opowiadając mu o swym życiu, o diable w historii, opowiadając o euforii futurystów, zaangażowaniu w komunizm, strachu we Lwowie i uwięzieniu w Rosji Sowieckiej. Zobacz na Empik.rp.pl
To istnieje. Wkładam CD do odtwarzacza w samochodzie, z satysfakcją patrzę, jak mechanizm płynnie zasysa płytkę, i przypominam sobie żart mojego przyjaciela ze studiów, który w 1984 r. rzucił, że jego marzeniem jest w wolnej Polsce zasiąść ze szklaneczką whisky w głębokim fotelu i słuchać, jak opłacony przez niego student czyta na głos „Mój wiek".
Historia dziwnie potraktowała mojego przyjaciela, który w tejże wolnej Polsce spędził kilkanaście miesięcy w areszcie uwikłany w sprawy układu warszawskiego.
I przecież to on później raczył nas ciekawostkami z więzienia na Białołęce, łapczywie słuchanymi przez nas, inteligentów... Opowieści o grypserze, hierarchii, folklorze więziennym III Rzeczpospolitej dziwnie nakładały się na relacje Wata z Centralnego Więzienia przy Daniłowiczowskiej, z Łubianki czy Zamarstynowa. Dziwne dzieje lektur, dziwne dzieje polskiej transformacji.
Czym jest „Mój wiek" słuchany dzisiaj?
Nie ma przecież nic wspólnego ze spełnieniem tamtego cyniczne żartobliwego marzenia z roku 1984, bo od razu uderzeni jesteśmy bólem w głosie Aleksandra Wata. I przecież słuchając go, wiemy, że nic się nie zmieni, że te psychosomatyczne doświadczenia nie ustąpią, że ból będzie się tylko potęgował, aż wreszcie doprowadzi poetę do samobójczej śmierci.
I wiemy też, że nigdy nie nastąpi koniec historii, okrutnej historii, i nigdy opowieść o złu oraz nieludzkim świecie nie będzie zamkniętym rozdziałem.
Jest w słuchaniu tej płyty coś z misterium. Bo przecież obcujemy z literaturą in statu nascendi, wchodzimy do alchemicznej pracowni, gdzie dwaj unurzani w komunizm pisarze będą starali się przez wiele, wiele godzin zrozumieć samych siebie, usprawiedliwić, oszukać. Dwóch poputczików wysługujących się sowieckiemu imperium, dwóch ludzi, którzy teraz porzuciwszy służbę, wyemigrowali i karmią się zwodniczymi interpretacjami swojego losu.
Zbolały głos Wata i Miłosz. Czasem w tle dorzucająca coś Ola Watowa, gdy Aleksander nie jest w stanie przypomnieć sobie jakichś szczegółów. Brzęk filiżanek, jakieś odgłosy dzieci zza okna, hałas ulicy... i emocje. Kluczenie Wata, który krąży, ucieka w dygresje, przeprasza, usprawiedliwia meandryczność swej opowieści. Z trudem ukrywane prawie komiczne zniecierpliwienie Miłosza, gdy Wat zaczyna teoretyzować na temat autobiografii, gdy próbuje schronić się w erudycyjne labirynty.
I ten pomysł Wata na demonizowanie swej przygody z komunizmem. Pomysł wytrych, bo rzeczywiście trudno jest do końca zracjonalizować akces poety, który jako student filozofii doskonale widział pustkę i wulgarność marksizmu-leninizmu, który jako autor „Bezrobotnego Lucyfera" dał zapis zwątpienia w wielkie ideologie. A jednak ten partner Witkacego, rozszalały kpiarski
nihilista, przystał do komuny, wydawał marksistowski propagandowy „Miesięcznik Literacki", współpracował z sowiecką ambasadą, prowadził działalność jawnie antypolską. Ten skok intelektualisty do politycznych prymitywów, to oddanie się we władzę partyjniaków, dziwnych emisariuszy wrogiego mocarstwa, jest czymś niesamowitym.
I jeszcze dochodząca do tego podszyta lękiem fascynacja, z jaką salony warszawskie traktowały ekscesy komunistów. Ta przewaga młodych groźnych buntowników, którzy w oczach starszych, kto wie, mogą być nosicielami jakiejś świeżej idei.