To, co dzieje się w tle
To jedna z najlepszych płyt Johna Cale,a od wielu lat. Co ciekawe, jest piosenkowa
John Cale
Shifty Adventures in Nookie Wood
Double Six/Isound
O tym, że John Cale jest geniuszem, który wpłynął na krwiobieg praktycznie całej powojennej muzyki – od hałaśliwego gitarowego rocka po awangardową miniml music – piszą dziś nawet w encyklopediach, a wiele z jego kompozycji jest przedmiotem akademickich analiz.
Wielkość Cale'a objawiła się już w latach 60., kiedy wraz z Lou Reedem stworzył The Velvet Underground. I chociaż to Reedowi zespół zawdzięczał specyficzne, zawiesiste, psychodeliczne brzmienie, właśnie Cale był autorem tego szeregu harmonicznych niuansów, który zamienił proste rockowe piosenki w do dziś inspirujące kompozycje.
Szybko jednak okazało się, że były to tylko przystawki przed daniami głównymi, które muzyk obficie dostarczał przez następne lata.
A były wśród nich i doskonałe kameralne kompozycje współczesne, m.in. na fortepian i altówkę z Le Monte Youngiem czy Terrym Raileyem, niejako w opozycji do nich rozwijał Cale swoje rockowe wcielenie – pełne drapieżnych gitar i punkowych brzmień. Nigdy też nie zrezygnował z próby sił na scenie pop, co jednak było słabą stroną jego działalności.
Uznany w kręgach muzycznych za postać fundamentalną, nigdy jednak nie osiągnął pozycji gwiazdy, porównywalnej choćby z Lou Reedem, Patti Smith, Brianem Eno czy Iggym Popem – artystami, którzy zawdzięczają Cale'owi bardzo wiele. Ale być może to samo sprawiło, że muzyk – nietargany celebryckimi fanaberiami – nigdy nie zszedł poniżej pewnego poziomu. A jak wysoki to poziom, doskonale pokazuje „Shifty Adventures in Nookie Wood".
Nowa płyta Cale'a wyraźnie wskrzesza ducha lat 80., w ich ambitniejszym – rzecz jasna – odcieniu. Budzą się pewne skojarzenia z mrocznym klimatem Davida Sylviana, z Talking Heads, jest też coś z Davida Bowiego – w tym przypadku aż uderzające jest podobieństwo barw ich głosów – ale Cale tak czy siak jest postacią znacznie wyrastającą ponad tak proste porównania.
Bo chociaż „I Wanna Talk to You" – nagrane, nawiasem mówiąc, z Danger Mousem – „December's Rain" czy „Vampire Cafe" to po prostu całkiem przebojowe piosenki, z wyraźnymi melodiami i zapadającymi w pamięć refrenami, naważniejsze w nich jest to, co dzieje się w tle. A dzieje się wiele. Piętrowe, elektroniczne przestrzenie przeradzają się w minimalistyczne ornamenty altówki, chłodna, nowofalowa motoryka niespostrzeżenie staje się pulsującym ambientem, od czasu do czasu przeoranym ciętym gitarowym riffem, jakiego nie powstydziłby się i Hendriks...
Jedyny w swoim rodzaju pop, zderzony bezkolizyjnie z awangardą. Znakomity powrót mistrza.