Co dalej z Amerykanami w Afganistanie?
Kilka dni temu zginął w Afganistanie dwutysięczny żołnierz amerykański. Gdy ta wiadomość obiegła serwisy informacyjne, świat przypomniał sobie na chwilę o tej zapomnianej wojnie.
Po 11 latach od wkroczenia Amerykanów do Afganistanu nasuwają się dwie refleksje. Po pierwsze spór o to, czy można narzucić obcemu krajowi kulturę demokratyczną, wydaje się być rozstrzygnięty. Nie da się. Ruchy demokratyczne można stymulować z zewnątrz, można zachęcać kolejne narody do wzięcia spraw w swoje ręce, ale nie można nic narzucać siłą, bo skutki mogą być odwrotne od zamierzonych.
Druga refleksja dotyczy zmiany sposobu myślenia w USA. Przeciętny Amerykanin zapomina powoli, o co właściwie chodzi w wojnach w Afganistanie i Iraku. Poparcie dla interwencji jest coraz mniejsze. W efekcie w Ameryce odradzają się tendencje izolacjonistyczne. Świadczy o tym nie tylko popularność, jaką zyskał niedawno skrajny izolacjonista Ron Paul. Wystarczy spojrzeć na ostrożną politykę prezydenta Obamy w stosunku do Syrii czy Iranu. Można być niemal pewnym, że USA nie zdecydują się na interwencję w tych krajach. Złe doświadczenia afgańsko-irackie wywołały bowiem powszechne zniechęcenie do zajmowania się zagranicą i sprawiły, że w Ameryce rozmawia się już niemal wyłącznie o wysokości podatków, miejscach pracy i służbie zdrowia.