Masłowska i smutni 30-letni
„Kochanie, zabiłam nasze koty” to przemyślnie skonstruowana, precyzyjna pułapka na krytyków i czytelników. Pułapka tak dobrze zastawiona, że wpadła w nią sama autorka
Masłowska ma dosyć, Masłowska wysiada, Masłowska jest zniechęcona. Wywiadów nie będzie, e-maili nie będzie, wszystko przez te telewizje – usłyszałem od wydawcy. Szczególnie przez te inne telewizje, bo w TVP Kultura na przykład to było jeszcze normalnie, ale gdzie indziej... ech.
Plastikowa rzeczywistość banału bierze odwet na Dorocie Masłowskiej. Ręka podniesiona na blichtr i głupotę, przez blichtr i głupotę odcięta będzie. A może i głowa? Na razie Masłowska ma dosyć, jedzie do Krakowa na Festiwal Conrada, a potem nie wiadomo... Czuje się wyeksploatowana.
Sztuka rozbijania samochodu
I taka sztuka się czasem udaje: rozbić samochód jednocześnie o dwie ściany. „Kochanie, zabiłam nasze koty" zbiera gromy i za to, że nie jest to literatura, jakiej po Masłowskiej spodziewali się krytycy, i za to, że pisarka kilkoma szczerymi wywiadami postawiła się w samym środku ostrego, politycznego i światopoglądowego sporu, gorączki, jaka dziś trawi Polskę – i wcale nie chodzi tu o podział na PO i PiS.