Afery bez epilogu
Od lewego
Janusz Rolicki
Polskie afery nie mają epilogu. Politycy w Sejmie wadzą się z ich powodu jak koguty, ale ani myślą o poprawieniu sytuacji prawnej zwykłych obywateli. Po aferze Amber Gold nie doczekaliśmy się żadnych projektów ustaw, których realizacja przyniosłaby jakąś poprawę. Sytuacja prawna tak zwanych Kowalskich, lokujących pieniądze w parabankach, budujących mieszkania u dealerów, a wreszcie wczasowiczów wyruszających na zagraniczne urlopy, stale będzie taka sama. Zawsze będą oni głównymi poszkodowanymi z powodu przekrętów. W Polsce w razie bankructwa czy zawieszenia działalności firmy świadczącej usługi zwykli klienci są na ostatnim miejscu na liście osób i instytucji, którym wypłaca się odszkodowania. Syndycy masy upadłościowej, ustanawiani przez sąd, w pierwszej kolejności wypłacają odszkodowania fiskusowi, następnie ZUS, bankom, a osoby najbardziej poszkodowane, a więc te, które swymi wpłatami pieniężnymi finansowały upadłe firmy, są na końcu. Mój przyjaciel na przykład zainwestował kilka lat temu prawie 200 tys. zł w budowę domu i wszystko stracił na skutek bankructwa firmy, której zawierzył. Nie dostał ani złotówki, bo wszelkie odzyskane pieniądze zabrał fiskus wraz z ZUS i bankami. Jeśli nie jest to jawna niesprawiedliwość, to co nią jest? Dlaczego ustawodawca uprzywilejował tak bardzo instytucje finansowe, zapominając o głównych poszkodowanych? Przecież fiskus ma policje skarbowe, mają ZUS licznych rewidentów, banki stada urzędników, a za ich nieudolność płaci Kowalski, o którym nikt nie pamięta. A ten Kowalski nie ma żadnych porównywalnych z instytucjami finansowymi instrumentów, aby zajrzeć do kont i kieszeni oszusta, któremu zawierzył pieniądze. Dzisiaj ofiary pana P. z Gdańska chodzą jak błędne owce i czekają na zmiłowanie, które nie nadejdzie. A czy Sejm Rzeczypospolitej wyciągnął z tego kolejnego dramatu jakieś wnioski? Pytam, gdzie są ustawy, które by przynajmniej w przyszłości pomogły w biedzie Kowalskim? Wniosek: Polska jest krajem, w którym swoje należy wyrywać państwu zębami, bo państwo nasze jest macochą.
Do prawego
Jerzy Jachowicz
Trzecia edycja konkursu Złotej Ryby, promująca młodych felietonistów próbujących iść podobną drogą co wspaniały mistrz tego gatunku Maciej Rybiński, zachęciła i mnie, człowieka lubiącego się śmiać, do określenia roli owego w rozwoju kraju. Sprawa nie jest prosta, bo jak nietrudno zauważyć, dziś nikomu nie jest do śmiechu. I tak naprawdę, gdyby nie rząd i jego premier, śmiech byłby u nas rzadkością. Właśnie za to polubiłem premiera. Za jego wrażliwość na dowcip. Dzięki Donaldowi Tuskowi życie staje się ciekawsze, weselsze. A jak wiadomo, dobry nastrój daje obywatelom dodatkową energię i pomysłowość w przeciwieństwie do odbierającego siły i zapał ponuractwa. Premier czasami tylko okazuje się być złym człowiekiem. I to jest jedyna jego słabość, nad którą górę bierze na szczęście natura humorysty. Dlatego na gmachu kancelarii premiera można śmiało wywiesić transparent: „Żarty premiera motorem postępu". O przykłady nietrudno. Premier zapowiedział odchudzenie biurokracji. Ci, którzy nie znali jego poczucia humoru, wzięli to za poważną obietnicę. Na szczęście biurokracji wszędzie przybywa. Biurokracja, wedle obietnic premiera, miała stać się bardziej przyjazną. I stała się. Dla znajomych i poleconych przez znajomych. Stworzymy takie warunki, że Polacy przebywający na emigracji będą chcieli wracać do kraju i inwestować – mówił premier. Nie tylko nie wracają, ale wciąż wyjeżdżają z kraju nowi.
W niektórych przypadkach rządowi udało się twórczo połączyć pozornie przeciwne sobie deklaracje, jak zapowiedź podjęcia walki z korupcją i usprawnienia pracy sądów.
Bo oto prawie natychmiast rozwinęła się korupcja w sądzie. I to nie w jakiejś dziurze, tylko w Sądzie – jak się patrzy