Coś być musi, do cholery, za zakrętem
Mówił o sobie, że ma umysł ścisły. Usprawiedliwiał w ten sposób wybór studiów – 20 października odszedł Przemysław Gintrowski, jeden z ostatnich polskich bardów
W latach 80. po którejś demonstracji pierwszo- czy trzeciomajowej Zbigniew Herbert powiedział mu: „No i co, panie Przemysławie, znowu się pan chuliganił na ulicach". Przytaknął, a on stwierdził: „Szkoda was, młodych, na to. Wszyscy musimy czekać. Tu nie wytrzyma materia. Ona pierwsza odmówi współpracy".
Znał już wtedy autora „Pana Cogito", został przez niego zaakceptowany, co wcale nie było ani łatwe, ani oczywiste. Jeśli chodzi o piosenkę, Herbert był człowiekiem innej estetyki, o czym świadczą m.in. jego poetyckie hołdy dla Ireny Santor, Haliny Kunickiej czy bodajże Dalidy. Gintrowski ze swoją chrypą i długimi włosami musiał budzić w nim co najmniej mieszane uczucia. A jednak w końcu z właściwym sobie poczuciem humoru podpisywał dla niego kartki: „Tekściarz pana Gintrowskiego".
W ich wzajemnych stosunkach było trochę komizmu. Gdy poeta, z powodu niedyspozycji, nie mógł przyjść – zaproszony – na koncert Przemka w Muzeum Archidiecezji, wytłumaczył mu się pisemnie: „Przepraszam, że nie mogę przyjść, ale źle się czuję. Przesyłam Panu to, co mam najdroższe, czyli moją żonę". Inna zabawna historia wiąże się z „Raportem z oblężonego miasta".
– W stanie wojennym – opowiadał mi Przemysław Gintrowski w wywiadzie udzielonym „Rzeczpospolitej" – dostałem od kogoś maszynopis z niepodpisanym wierszem. Ten, kto mi go dał, nie wiedział, czyj to utwór. Poetyka i styl Herberta są tak wyraziste, że od razu pomyślałem, iż to jego dzieło. Traf chciał, że parę dni potem byłem z nim umówiony. Wziąłem ten wiersz. Rozmawiamy o czymś i w pewnej chwili mówię: „Panie Zbigniewie, wydaje mi się, że mam wiersz, który pan napisał". Herbert przeczytał ten, długi zresztą, wiersz i orzekł: „Nieźle napisane, ale to nie ja". No, skoro tak mówi, to położyłem uszy po sobie, myśląc, że komuś udała się genialna podróbka. Spotkanie nasze trwało jeszcze jakiś czas, w końcu pożegnaliśmy się i pan Zbigniew zamknął za mną drzwi. Mieszkał na parterze, więc schodzę jeszcze te pięć schodków, gdy otwierają się drzwi od mieszkania, ukazuje się głowa pana Zbigniewa i słyszę: „Panie Przemysławie, a o tym wierszu to pomyślę, bo może to jednak ja napisałem".
pragnąłem znieść różnicę między
tym co wysokie a niskie
ludzkości obrzydliwie różnorodnej
pragnąłem dać jeden kształt
nie ustawałem w wysiłkach aby
zrównać ludzi
(Zbigniew Herbert „Damastes z przydomkiem Prokrustes mówi")
W „Rz" kilka dni temu przeczytałem tekst zaczynający się od zdania: „W wieku 61 lat zmarł pieśniarz, kompozytor, nauczyciel muzyki i bard »Solidarności«". Pomijam już pasjonującą kwestię, dlaczego w naszym kraju jedne śpiewające osoby są pieśniarzami, a drugie tylko piosenkarzami i że Przemek Gintrowski, owszem, wykładał muzykę filmową w Wyższej Szkole Filmowej w Warszawie, ale nie znaczy to, że był czyimkolwiek nauczycielem. No, chyba że – na przykład – Piotra Rubika (tak, tak!) czy Adama Sztaby, którzy akompaniując mu, zdobywali artystyczne ostrogi, biorąc też udział w nagrywaniu takich płyt jak „Kamienie" lub „Odpowiedź". Jeśli zaś chodzi o kluczową w tym miejscu dla mnie kwestię – kto jest czy nie jest bardem i kto on w ogóle zacz – to posłużę się zgrabną, lapidarną definicją Władimira Bukowskiego: „Bard to człowiek z gitarą". No i już.
W szkole, choć było to dobre stołeczne Liceum im. Tadeusza Rejtana, Przemek o Herbercie nie słyszał; na jego wiersze zwrócił mu uwagę ojciec. „Na lekcji polskiego – opowiadał – nigdy nie padło nazwisko Herberta. Nie było go w programie szkolnym i z poezją tą zetknąłem się dopiero, kiedy studiowałem fizykę na Uniwersytecie Warszawskim. Były to moje drugie studia, druga połowa lat 70., nieśmiało zaczynały funkcjonować wydawnictwa podziemne i wpadł mi w ręce wydany przez kogoś zbiorek. Następnie, już bardziej metodycznie, zacząłem czytać i inne tomy Herberta, który przecież był wtedy normalnie wydawany, tyle że w ograniczonych nakładach i przez to trudno dostępny. Wkrótce też zacząłem pisać muzykę do tych wierszy. Z ich autorem poznałem się dużo później, w stanie wojennym".