Trąbka, pompka i inne historie
Jeśli ktoś myślał, że Voo Voo powiedzieli już wszystko, to powinien przestać myśleć. „Nowa płyta” to rzecz witalna, rozimprowizowana, ale i przebojowa. Najlepsza od paru lat
Voo Voo,
Nowa płyta,
Agora
Waglewski jak zwykle w poprzek i po swojemu. Świat się może walić, moda pożerać kolejną modę, identyczne w swojej sphotoshopowanej nijakości twarze celebrytów mogą tysiącami rodzić się i umierać na okładkach magazynów, a Waglewski i tak po prostu weźmie gitarę, po czym wyśpiewa proste i celne, jak pióro Bukowskiego, prawdy o takim zwykłym-niezwykłym życiu. Skojarzenie z Bukowskim nie jest może jakoś specjalnie szczęśliwe, bo nie jest Waglewski aż takim świntuchem, a i pije sporo mniej – choć wino między wersami płynie tu całkiem wartkim strumieniem. Rzecz jednak w tym, że podobnie jak dla autora „Kobiet", dla Waglewskiego piękno życia tkwi nie w jego wzniosłości, ale właśnie przeciętności, człowiek zaś okazuje się tym ciekawszy, im więcej wykazuje słabości w starciu ze światem. A że pisze Waglewski w pierwszej osobie, jest w jego piosenkach zawsze jakieś przymrużenie oka, zabawna autoironia i – choć zazwyczaj marudzi – pogodne zadowolenie z życia.
Kto wie, może właśnie ta naturalna bezpretensjonalność zapewnia Voo Voo takie powodzenie ? Może, ale na pewno nie tylko. I Waglewski, i towarzyszący mu muzycy to istne kłębki muzycznej erudycji, swobodnie poruszające się i w temacie rockowej awangardy – wyznaczanej nazwiskami Fritha, Frippa, Zappy, Ayersa czy Cale'a – i całej galaktyki jazzu, mający też stosowne rozeznanie w folku. Ich urok polega na tym, że im dłużej gra, tym z większym smakiem potrafi z całej tej wiedzy korzystać. Na „Nowej płycie" to już klasa nie do podrobienia.
Pozornie jest, jak było. Wszystko to w zasadzie miejsko-folkowe ballady, czasem ot, takie z podwórkowym przytupem, częściej, wyjątkowo tutaj często, podlane szorstkim bluesem. Co tu robi jednak ten dziki, improwizowany finał „Inaczej nie umiem" – brzmiący jak podkręcony King Crimson z połowy lat 70.? Skąd ten puls ska w „Trąbce, pompce i lewarku"? Skąd wreszcie świetny surowy funk w „Powiewa"? A to freejazzowe solo w „Moje Katmandu"?
Muzycy trzymając się tu piosenkowej formuły, przemykają się jednocześnie ponad gatunkami – swobodnie wybierając z nich to, co im się podoba, zamieniają te piosenki w wielowątkowe kompozycje, lekkie i przystępne jak zawsze, ale jednocześnie bardzo wysmakowane, koneserskie. Najważniejsze jednak w „Nowej płycie" jest to, że Waglewski wyraźnie popuścił muzykom cugli i pozwolił im improwizować. Efekt jest taki, że powstał materiał bardzo bliski eklektycznemu szaleństwu Toma Waitsa, z tą różnicą, że Waglewski jest jednak artystą zbyt oryginalnym, by tak po prostu pozować na nowojorczyka. Na „Nowej płycie" jest Waitsem bardzo środkowoeuropejskim, i wyjątkowo mu z tym do twarzy.