Rytuały szwajcarskiego samuraja
Znakomita formacja Nik Bartsch’s Ronin wciąż fascynuje, ale znalazła się na rozdrożu
Nik Bartsch's,
Ronin Live,
ECM/Universal
Kto był na koncercie zespołu Ronin szwajcarskiego pianisty i kompozytora Nika Bartscha, na pewno tego nie zapomni. I w mej pamięci utkwiło wspomnienie sprzed kilku lat. Niemal zupełny mrok w sali warszawskiej Fabryki Trzciny, rozświetlany tylko kilkoma fioletowymi nitkami neonówek, znaczących miejsca, gdzie na scenie byli artyści. Ciemność stwarzała idealne warunki do odbioru świeżej, pełnej repetycji, ale i wybuchów ekspresji muzyki z pogranicza minimalizmu, improwizacji jazzowej, transu i medytacji.
Było jasne, że zetknęliśmy się z niezwykłym zjawiskiem. Gdy Ronina odkrył szef wytwórni ECM Manfred Eicher i w 2006 r. wydał jego płytę „Stoa", formacja miała już w dorobku trzy albumy, a jej lider nagrywał też solo i z grupą Mobile.
41-letni dziś Nik Bartsch ukończył konserwatorium, studiował filozofię i lingwistykę. Znaczącym doświadczeniem był dlań pobyt w Japonii. Zainspirowały go tradycje samurajskie i rytuały medytacyjne. W Zurychu ze swym zespołem Mobile, w Tokio i Osace z miejscowymi artystami, uczestniczył w wielogodzinnych performance'ach.
Z Roninem nie prowadzi tego rodzaju praktyk, a japońską muzykę rytualną kojarzy m.in. z funkiem, rockową ekspresją i minimalizmem, samodzielnie podejmującym idee Erika Satie czy Steve'a Reicha. Jak haiku – małymi środkami osiąga wielki efekt.
Obecne wydanie „Live" jest rodzajem podsumowania, bo zespół znalazł się na rozdrożu. Zmienia się wypróbowany skład. Odszedł świetny basista Bjoern Meyer. Tu możemy go jeszcze podziwiać w większości numerów, jego następca Thomy Jordi, obecny tylko w finałowym utworze „Modul 55" , nie wytrzymuje z nim porównania. Szczęściem jest nadal niesamowity klarnecista basowy i saksofonista – Sha, odpowiedzialni za atomowy rytm są Kaspar Rast i Andi Pupato. No i jest Nik Bartach – prawdziwy szaman nastroju.