Sześciu zomowców pchało mi auto
Wywiad z Piotrem Szczepanikiem, piosenkarzem, autorem wielu przebojów
W 1988 r. uratował pan Lecha Wałęsę?
W zasadzie nie ja, tylko moje mikrofony. Byłem w swoich podróżach z pieśnią na Wybrzeżu i gdy zaczął się strajk w sierpniu 1988 r., przez rozspawaną bramę od strony gazowni stoczniowcy z Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego wwieźli mnie wraz z moją aparaturą nagłaśniającą na teren stoczni. Duże przeżycie! Wieczorem jeszcze nielicznym strajkującym przedstawiłem swój program z historią w tle. Zamiast braw odśpiewano mi „Sto lat". Lech Wałęsa powiedział: – Mnie tak śpiewali w „80, a tobie dzisiaj.
No właśnie, jak to było z przewodniczącym „Solidarności"?
Lech Wałęsa udał się na rozmowy do Warszawy. Negocjował z generałem Kiszczakiem. Gdy wrócił, przeszedł przez szpaler stoczniowców bez słowa. Zdał relację MKS, potem znowu przeszedł bez słowa przez szpaler stoczniowców i udał się do siebie na Polanki. Radio Wolna Europa podało, że Wałęsa dogadał się z generałem w sprawie zakończenia strajku. Młodzi robotnicy nie chcieli się na to zgodzić i przygotowali taczkę, by go wywieźć, gdy wróci następnego dnia. Rano przywitały go gwizdy. Dzięki aparaturze nagłaśniającej mógł przemówić do strajkujących. Przez tubę z gazety pewnie by nie dał rady przekonać paru tysięcy obrażonych na niego ludzi.