Nobel dla Brukseli. Ale nie z ekonomii
Jeśli Unia Europejska szybko nie zapracuje na Nobla ekonomicznego, to przestanie zasługiwać na pokojowego
UE dostała pokojową Nagrodę Nobla, nazywaną raz po raz nagrodą pocieszenia i porównywaną z nagrodami „za całokształt", przyznawanymi tym twórcom, którym wypada coś wręczyć, ale nie ma już za co, bo od dawna nie stworzyli dzieła godnego nagrody. I właśnie tak – wypisz wymaluj – jest z Unią Europejską.
Rzeczywiście, chyba największym osiągnięciem projektu europejskiego – poczynając od Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali oraz Euratomu, przez Europejską Wspólnotę Gospodarczą, a kończąc na Unii Europejskiej – jest właśnie utrzymanie przez ponad pół wieku pokoju na terytorium tej organizacji (ale, niestety, już nie w całej Europie, czego przykładem wojny bałkańskie). Niestety, krwawe sceny rozgrywające się na ulicach rosnącej liczby miast naszego kontynentu, bo przecież już nie tylko w Grecji, niechybnie wskazują, że ta przewaga UE nad pozostałymi organizmami międzynarodowymi zaczyna wyparowywać.
Ale jest jeszcze gorzej. Bo to nie jest tak, że istniejący model wspólnoty państw jakoś tak sam z siebie po prostu się wyczerpał albo wyczerpuje. O, nie! On został tak mocno zapętlony przez usiłujących na siłę modelować europejski naród i jedno europejskie państwo „liderów postępu", że w końcu unię państw przekształcono (na szczęście na razie tylko w części opanowanej przez euro) w potworka, który jest dziś zarzewiem niekończącego się kryzysu, targającego już nie tylko gospodarkami krajów Europy, ale także całego świata. Inaczej mówiąc: chciałbym się mylić, ale to chyba naprawdę ostatni dzwonek na przyznanie Unii Europejskiej Pokojowej Nagrody Nobla.
Jeśli bowiem polityczni liderzy UE natychmiast nie zasłużą na ekonomiczną Nagrodę Nobla, czyli nie wymyślą, i to szybko, jak wyprowadzić wspólnotę ze ślepego zaułka, w jakim znalazła się za sprawą unijnego pieniądza, to europejski projekt prędko zabrnie do punktu, w którym napięcie między narodami Europy osiągnie tak wysoki poziom, że wybuch międzypaństwowego konfliktu (cały czas boję się użyć słowa: wojna) będzie już tylko kwestią przypadku. A jeśli coś jest kwestią przypadku, to niestety – uczy doświadczenie – jest po prostu kwestią czasu.
Oto przykład. W tym roku wizytującą Grecję kanclerz Niemiec Angelę Merkel ochraniało 7 tys. policjantów. Czy naprawdę trzeba specjalnie wybujałej wyobraźni, by się obawiać, że za rok, gdyby przyszło jej do głowy ponownie odwiedzić Ateny, do jej upilnowania może nie wystarczyć nawet 7 tys. żołnierzy w wozach opancerzonych? I nieszczęście gotowe.