Gdy nuda się kończy
Chodzimy na polskie filmy. Coraz chętniej nie tylko na te, które znamy. Stawiamy na własną przeszłość – tę dalszą i całkiem bliską. Pokazana na nowo, rozliczona, przyciąga najwięcej widzów
Z liczbami trudno dyskutować, ale to za nimi – zwłaszcza w kinowych zestawieniach – kryje się autentyczne przeżycie. Wybór – tym cenniejszy, że promocja polskich filmów wciąż ustępuje zagranicznym. Potrzeba – potwierdzona wyjątkowo długim ekranowym życiem. I akceptacja – najmocniejszą pozycję i najwyższą ocenę osiągnęły filmy wsparte „szeptaną" reklamą.
Niekwestionowanym zwycięzcą 2012 r. w polskim kinie był Leszek Dawid i jego film o grupie Paktofonika. Głos pokolenia, które emocje, nadzieje i frustracje skandowało w rytmie hip-hopu, okazał się wyjątkowo nośny. Opowieść o chłopakach ze śląskiego blokowiska i tragicznie zmarłym liderze grupy była powrotem w nieodległą przeszłość, klimat blokowisk i beznadziei, z której młodzi ludzie próbowali się wyrwać dzięki nowej formie muzyki.
Miliony dla nas
Pokoleniowe doświadczenia stanęły za sukcesem „Jesteś Bogiem". Półtora miliona widzów robi wrażenie, ale jeszcze większe jest ono, gdy czyta się opinie na temat filmu. Tu nie zadziałała, przynajmniej w pierwszym okresie, magia ekranowego show-biznesu. Stało się tak w przypadku drugiego z polskich przebojów mijającego roku – „W ciemności". Filmowi Agnieszki Holland z pewnością perspektywa Oscara i polskie ambicje nie zaszkodziły, chociaż to siła ludzkich losów, zamkniętych mistrzowsko w ciemnościach kanałów, przyciągnęła ostatecznie do kin niemal dwa miliony widzów.
Na 14 rodzimych tytułów, które ściągnęły przed ekrany ponad 200 tys. osób, aż osiem odwoływało się do naszej przeszłości. Przemilczmy skandal w postaci „Bitwy pod Wiedniem", który tematyką i medialnym szumem przed premierą omamił całkiem sporą grupę widzów, na fali sentymentu ponad 200 tys. osób skusiły nowe przygody kultowego bohatera Hansa Klossa i postaci znanych z filmu „Sztos".
Jednak to „Róża" Wojciecha Smarzowskiego, „Obława" Marcina Krzyształowicza i „Pokłosie" wywołały najgorętszy oddźwięk.
I żarliwe dyskusje, odbywające się jednak w zupełnie innym klimacie niż rozmowy na temat obyczajowych prowokacji filmów „Sponsoring" Małgorzaty Szumowskiej oraz „Big Love" Barbary Białowąs. Znamiennym dopełnieniem listy tegorocznych polskich sukcesów kinowych są „Yuma" Piotra Mularuka – stylowy powrót do czasów przełomu i „Mój rower" Piotra Trzaskalskiego – najbardziej stonowana i „zwyczajna" obyczajowa historia.
Ekranowy paradoks
Inżynier Mamoń musiałby dziś zweryfikować swoją kategoryczną ocenę. Jego: „A w filmie polskim, proszę pana, to jest tak: nuda... Nic się nie dzieje, proszę pana. Nic", przestało mieć rację bytu.
Dawno na naszych ekranach nie było tak dobrze. Każdy następny rok pomnaża nie tylko ilość powstających filmów, ale także widownię. Towarzyszy temu paradoks: już rzadziej na szczycie notowań lądują lekkie komedie czy cukierkowe przeboje. W 2012 r. pierwsze miejsca najchętniej wybieranych przez Polaków filmów zdominowały rzeczy niełatwe, mało przyjemne, czasem mroczne. Jakby na przekór prawdzie, że ludzie w kinie nie chcą oglądać ciemnej strony rzeczywistości.
Nominowane do Oscara
„W ciemności", długo krążące po ekranach i gorąco dyskutowane oraz omawiane na wiele różnych sposobów, nie zyskało miana produkcji niewygodnej. Podobna opinia towarzyszy pokazywanemu pod koniec roku „Pokłosiu" Władysława Pasikowskiego. Te dwa filmy, niczym awers i rewers jednej sprawy, wzbudziły dużo kontrowersji, ale były to kontrowersje nie tylko tematycznej natury. W obu przypadkach dyskusja dotyczyła również podejścia i postawy reżyserów do podjętych przez nich historii. Holland zastosowała w swoim filmie hollywoodzki sztafaż, Pasikowski – opisał problem z pomocą napięcia rodem z thrillera. Aneksem do ich produkcji okazało się „Z daleka widok jest piękny" Wilhelma i Anny Sasnalów, film podejmujący problem polsko-żydowskich relacji w bodaj najbardziej wyrafinowanej formie.