Obywatelska zrzuta na „Wyborczą”!
Suwerenność to właśnie wszystko, czym państwo dysponuje jak największym skarbem, czego musi bronić czasami za wysoką cenę
W moim wieku zaskoczenia są czymś raczej niezwykłym, rzadkim dobrem lub częściej raczej jego zaprzeczeniem. Kiedy mój poprzedni felieton już był w drukarni, od weekendowej „Wyborczej" dostałem obuchem między oczy, gdy przeczytałem „Suwerenność to nie wszystko", a pod tym tytułem tekst o konieczności rezygnacji ze wszystkiego, co państwo odróżnia od tworów innych.
Odkąd istnieją państwa, czyli od jakichś 3,5 tys. lat, ich sensem jest suwerenność, czyli możliwość samodecydowania o sobie. O prawach, wierze, finansach, języku, kulturze, ale przede wszystkim o tym, co jest dla nas jako narodowej wspólnoty korzystne, a co niekoniecznie lub w ogóle. I nic się w tej kwestii do dziś nie zmieniło. Zgodnie z definicją słownikową (PWN, 2002) suwerenność można albo „mieć" albo „utracić", bowiem „suwerenny" to „niezależny od innego państwa, niepodległy". I tak jak nie da się być częściowo dziewicą, nie da się być częściowo niepodległym. Choć oczywiście można w ramach różnych umów międzynarodowych zobowiązać się do współdziałania na rzecz jakiegoś dobra. Tak działa NATO, które w odróżnieniu od Układu Warszawskiego nie ogranicza suwerenności żadnego należącego do niego państwa. Podobnie jest z Unią Europejską w kształcie z maja 2004 r., kiedy staliśmy się pełnoprawnym członkiem tej wspólnoty. Autor twierdzi wprawdzie, że „tamtej" unii już nie będzie, bo „przyszła unia to będzie właśnie tylko strefa euro", ale nie pisze, czy „tamta" się samorozwiąże. Zniknie we mgle? Rozpłynie w nicości? Lub przeistoczy w jakąś hybrydę, np. w dwugłową żyrafę.
Odkąd istnieją państwa, czyli od jakichś 3,5 tys. lat, ich sensem jest suwerenność, czyli możliwość samodecydowania o sobie
Tekst jest równie kuriozalny jak owa żyrafa i składa się z fałszów jawnych lub dwupłciowych, jak chociażby zdanie, że Holandia, Francja i Niemcy „godzą się na oddawanie coraz większych połaci suwerenności Brukseli", co musi do łez rozśmieszyć polityków w Hadze, Paryżu i Berlinie. W tym ostatnim mieście szczególnie, gdyż bez zgody Niemiec w Brukseli nawet nie odważą się kichnąć ani uśmiechnąć. Podobny jest status przekonania autora, że siła unii wynika „z sumy oddanej suwerenności narodowej jej członków", gdyż bez zgody państw (prawo weta) komisarze w Brukseli mogą tylko straszyć własne sekretariaty. Najciekawsza jest jednak teza inna: że Norwegię stać na suwerenność z powodu posiadania nadwyżki budżetowej, a Polski nie. Gdyby tę myśl twórczo rozwinąć, znaczyłoby to, że rząd Tuska zadłużając nas na potęgę, ogranicza naszą suwerenność i należy go in gremio postawić przed odpowiednim trybunałem. O tym marzysz Grzegorzu Dyndało z Czerskiej?
Suwerenność to właśnie wszystko, czym państwo dysponuje jak najważniejszym skarbem, czego musi bronić czasami za wysoką cenę. Bez niej tak naprawdę państwem być przestaje, stając się obszarem administrowanym, terytorium ścierania się różnych wpływów, nacisków, manipulacji. Co zresztą autor chyba rozumie, bo pisze o Grecji „pod zarządem komisarycznym", chcąc nas tym przykładem zapewne zachęcić do wstąpienia na tę samą ścieżkę integracji z eurolandem. Nie rozumie zaś, że bez suwerenności wolność obywateli jest iluzją, fikcją, narracją o cudach i marzeniach. Nie ma dzisiaj innego wpływu jednostki na to, co się dzieje w unii, jak poprzez narodowe, suwerenne państwo, które w naszym imieniu negocjuje, paktuje, układa się albo wyraża sprzeciw. Jeżeli więc zgodzimy się, aby państwo tych uprawnień pozbawiono lub scedowano je na jakieś inne podmioty, między nami tu, nad Wisłą, a tymi gdzieś nad Renem lub Loarą, będzie próżnia. Co znaczy, że decydować o naszym losie będziemy nie my, ale „oni". Tertium non datur.
Szukam przyczyny, dlaczego coś tak niebywale idiotycznego mogło ukazać się w „Wyborczej"? Od katastrofy w Smoleńsku czytelnicy masowo dezerterują, nakład spada dramatycznie, a akcje Agory pikują nieustannie, może więc redakcji nie stać na zakup odpowiednich słowników? Proponuję więc obywatelską zrzutę na biedaków z Czerskiej. Idą święta, wyślijmy im trochę grosza lub kilka egzemplarzy „Słownika języka polskiego". Albo dowolnego innego, bo w każdym europejskim języku o suwerenności piszą to samo.