Chińska recepta
W ciągu najbliższych 10 lat możemy stać się bogatsi od Niemców. Wystarczy robić to, co Chińczycy
Polak zarabia realnie połowę tego co Niemiec. Uwzględniając różnice w sile nabywczej pieniądza, suma wszystkich dochodów (z pracy i działalności gospodarczej) przypadająca na jednego mieszkańca wyniosła w 2012 r. w Niemczech około 39 tys. dol., w Polsce około 21 tys. dol. Aby zniwelować tę różnicę w ciągu 10 lat, dochody Polaków powinny rosnąć o około 6–7 proc. rocznie szybciej niż dochody Niemców. Przekładając to na jeden z głównych wskaźników makroekonomicznych – przyrost produktu krajowego w Polsce musi być o około 6–7 pkt proc. wyższy niż w Niemczech. Gdyby nasi zachodni sąsiedzi osiągnęli szybki jak na nich wzrost rzędu 3 proc. rocznie, PKB w Polsce powinno rosnąć w tym samym czasie o 9–10 proc.
Dużo to czy mało? O dynamikę PKB na poziomie około 7 proc. rocznie otarliśmy się w 1997 r. (7,1 proc.) oraz w 2007 r. (6,8 proc.). Wynik ten obecnie jest trudny do osiągnięcia. Właśnie fakt, iż tylko dwukrotnie wypracowaliśmy dolne minimum niezbędne do osiągnięcia założonego tempa wzrostu gospodarczego, skutkuje utrzymywaniem się dysproporcji pomiędzy naszymi dochodami a dochodami Niemców. Jednocześnie wskazuje na konieczność korekty polityki gospodarczej, tak aby wysokie tempo wzrostu gospodarczego nie było incydentem, a stało się normą. I to przynajmniej przez dziesięć kolejnych lat.
Inspirujące przykłady
W latach 2003–2012 10 krajów na świecie osiągnęło średnioroczne tempo wzrostu PKB pomiędzy 9 a 14 proc. To Katar, Azerbejdżan, Turkmenistan, Gwinea Równikowa, Angola, Chiny, Mjanmar (Birma), Etiopia, Mongolia i Bhutan. Gospodarki pięciu pierwszych krajów z tej listy są oparte na eksploatacji ropy naftowej lub gazu ziemnego. Pozostałe, z wyjątkiem Chin, to kraje biedne, które dzięki stabilizacji politycznej próbują wyrwać się z nędzy.
Chiny – druga gospodarka świata – rozwijały się przez ostatnich 10 lat w średnim rocznym tempie 10,4 proc. I to mimo światowego kryzysu gospodarczego. Przeciętny poziom dochodów Chińczyków, po uwzględnieniu siły nabywczej juana, wyniósł w 2012 r. około 9 tys. dol., co stanowi niecałe 43 proc. dochodów Polaków. Jednak uwzględniając przychody mieszkańców wschodnich, zindustrializowanych regionów Chin, zwłaszcza w obrębie specjalnych stref ekonomicznych, osiągają one poziom dochodów mieszkańców Polski. Jeszcze kilka lat temu wiele osób wyśmiewało biednych Chińczyków zasuwających w pocie czoła za miskę ryżu. Teraz role się odwróciły, za miskę zupy zasuwają Polacy – bywa, że pod chińskim kierownictwem. Do 2030 r. nominalny PKB Chin ma szansę osiągnąć poziom Stanów Zjednoczonych. Równoważąc potencjał amerykański, Chiny będą kontynuować wyścig o najwyższą stawkę – status światowego mocarstwa.
A wszystko zaczęło się w 1981 r. Kiedy w Polsce wprowadzano stan wojenny, Deng Xiaoping rozpoczął konsekwentny marsz Chin ku wielkości. Trudno o większy symbol polskich błędów i straconych szans. Chińscy komuniści w biednym, zdewastowanym przez Mao Zedonga kraju (skutki rewolucji kulturalnej) rozpoczęli wolnorynkowe reformy gospodarcze, uprawiając twardą ręką władzę polityczną i chroniąc naród przed cwaniakami z zagranicy. Tymczasem polscy komuniści, z Wojciechem Jaruzelskim na czele, najpierw bezskutecznie próbowali reanimować umierający socjalizm, a potem dogadali się z „konstruktywną" i zinfiltrowaną przez służby specjalne opozycją. Następnie wspólnie wystawili kraj na łup zagranicznych korporacji, zgarniając do własnych kieszeni okruchy z pańskiego stołu. Za takie numery w Chinach do dzisiaj grozi kara śmierci. Gdyby Wojciech Jaruzelski pod osłoną stanu wojennego wprowadził w Polsce wolny rynek, to dzisiaj byłby mężem stanu, a nie staruszkiem ukrywającym się przed demonstrantami po szpitalach. Tymczasem Deng Xiaoping, który zmarł w 1997 r. w wieku 92 lat, ma status narodowego patriarchy i cieszy się w Państwie Środka niesłabnącą popularnością i szacunkiem.