Cieszę się, gdy uda mi się przekonać widza
Pogawędka z Anną Czartoryską
Odbyła pani ostatnio ciekawą podróż w czasie.
Rzeczywiście, było to interesujące doświadczenie, ale czy podróż w czasie... Jako aktorka zdaję sobie sprawę, że nawet w kostiumie wciąż przynależę do swojej własnej epoki. Jeśli jednak potrafię przekonać widzów do swojej postaci i odbierają ją jako kogoś prawdziwego, to bardzo się cieszę.
Kogo zobaczyła pani w lustrze, gdy po raz pierwszy spojrzała na siebie – już w pełnym kostiumie, z fryzurą z lat 30. ubiegłego wieku – na planie „Szpiegów w Warszawie"?
Największe zdziwienie przeżyłam, kiedy zobaczyłam swoją postać na ekranie. Podkładałam głos pod polską wersję – serial, którego emisja zacznie się 11 stycznia w telewizyjnej Jedynce, był realizowany z BBC. Graliśmy po angielsku, a polską wersję dubbingowaliśmy. Kiedy więc w studiu zobaczyłam się na ekranie, pomyślałam odruchowo: „Jestem do siebie zupełnie niepodobna. Chyba nie rozpoznałabym się na ulicy".
Pięknie pani śpiewa. Czy twórcy serialu to wykorzystali?
Tu raczej cenne okazały się moje umiejętności lingwistyczne.
Scenariusz powstał na podstawie książki Alana Fursta, specjalisty od powieści szpiegowskich.
Autor nie przewidział w niej śpiewającej bohaterki. Skoncentrował się na innych postaciach – w Europie nadciąga II wojna światowa, więc francuscy, niemieccy, rosyjscy i polscy tajni agenci zostają wciągnięci w walkę wywiadów. Moja postać w tej intrydze nie znaczy wiele. Można powiedzieć, że to rólka do ozdoby. Chociaż charakteryzacja, tworzenie kostiumu, nawet spotkania ze specjalnie zaangażowanym dla polskich aktorów indywidualnym trenerem języka trwały kilka dni. Także z powodu warunków pracy w międzynarodowej produkcji było to doświadczenie bardzo interesujące.