Komunizm to śmiertelna choroba!
Od lewego
Piotr Ikonowicz
Jan Kulczyk pośredniczył w transakcji między państwową France Telecom a Telekomunikacją Polską, również państwową.
Co prywatny biznesmen robił w międzyrządowej transakcji? Nie wiem, ale musiało to być coś wielce ważnego, skoro wyszedł
z tych machinacji jako poważny udziałowiec. Zadawałem to pytanie Kulczykowi wielokrotnie publicznie i nazywałem go wtedy złodziejem. Ponieważ nie reagował, stwierdziłem na kolejnej konferencji prasowej, że Kulczyk nie reaguje, bo
wie, że jest złodziejem. Wtedy zareagował i musiałem przez rok spłacać u komornika koszty jego drogiego adwokata. Teraz jednak Kulczyk został dobrodziejem. Zatrudnił emeryta z miesięcznym wynagrodzeniem, którego większość ludzi w Polsce nie zarobi i przez rok. Pytanie, czy zatrudnienie Aleksandra Kwaśniewskiego w firmie Kulczyk coś tam było aktem miłosierdzia wobec nędznie wynagradzanej, bądź co bądź, byłej głowy państwa, czy może aktem wdzięczności? Prezydent Gdańska i politycy PO wysługiwali się szemranemu biznesowi, nie czekając na emeryturę. I w tym sensie można powiedzieć, że Kwaśniewski wykazał się większą klasą i cierpliwością. Jednak w Europie – inaczej niż w USA – kupowanie wpływów jest nielegalne i wstydliwe. Dlatego musi być tak czy inaczej kamuflowane bądź odłożone w czasie.
Patrząc na wystawne wesele córki byłego prezydenta, niektórzy mogli zadać sobie pytanie: jak wiele da się odłożyć ze stosunkowo skromnej pensji głowy państwa przez 10 lat? Ile tak naprawdę trzeba by płacić politykom, żeby przeszła im chętka na sięganie po tak szczodrze wręczane dary? Wszyscy ciągle mówią, że politycy za dużo kosztują. A ja myślę, że są tacy drodzy, bo milcząco zakładamy, że i tak dokradną. Tylko że te ich „boki" sporo nas kosztują. Taniej byłoby odmrozić pensje poselskie i zapłacić głowie państwa co najmniej tyle, ile bierze prezes banku, ale za to na stole, a nie pod nim.
W ten sposób skończą się wymówki do bratania się z szemranym biznesem i podniesie się standard polskiej demokracji w myśl zasady: „Płacimy i wymagamy".
Do prawego
Janusz Korwin-Mikke
Gdy miałem osiem lat, niejaki Josif Wissarionowicz Dżugaszwili vel „tow. Stalin" obiecał, że za 10 lat będę żył w komunizmie: wszystko będzie za darmo. Uwierzyłem i portret Generalissimusa (przy wszystkich orderach!) powiesiłem w swojej sypialni, ku zgrozie rodziców. Obok portretu Wielkiego Przewodniczącego Mao Zedonga w skromnym żołnierskim mundurku.
Rodzice nic nie mówili. Może byli tolerancyjni, a może bali się, że w szkole się poskarżę, że kazali mi ich zdjąć?
Po roku zrozumiałem, że komunizm i socjalizm to jak blondynka po prysznicu: czysta głupota. Portrety zdjąłem. Towarzysz Chruszczow vel „Nikita" wyrzucił truchło Stalina z mauzoleum (przedtem zdążyłem je obejrzeć!), po czym... obiecał, że za 25 lat będę żył w komunizmie.
Wzruszyłem tylko ramionami.
Dziś szedłem sobie Nowym Światem w kierunku placu Trzech Krzyży. Poszedłbym ten przystanek jak zawsze piechotą: to zdrowo przy moim siedzącym trybie życia. Ale podjechał autobus, a ja od paru miesięcy żyję w obiecanym przez Stalina komunizmie: jako 70-latek mam komunikację miejską za darmo! Więc zaoszczędziłem parę minut oraz trochę zelówek. Wcisnąłem się do zapchanego autobusu, opóźniając o pół sekundy jego odjazd, w wyniku czego nie zdążył przejechać skrzyżowania.
Cóż, od dziecka uczony byłem, że oszczędność jest cnotą.
A niektórzy naprawdę muszą liczyć się z każdym groszem, więc jeżdżą 5 km okrężnie autobusami i tramwajami, zamiast przejechać 2 km w linii prostej swoim gruchotem. Do tego nas Hanna Gronkiewicz-
-Waltz, prezydentka Warszawy, namówiła. Oczywiście: gdyby wypłaciła nam np. 80 zł miesięcznie i zlikwidowała tę darmochę, to postępowalibyśmy racjonalnie. Nie korzystalibyśmy z komunikacji kolektywnej, a 80 zł wydali np. na książki (księgarze nie wiedzą, ile teraz tracą!).