Przekomarzanka
Pomysł z gatunku: dobierzmy po 13 filmów z różnych działek, a otrzymamy zestaw obowiązkowy dla każdego inteligentnego, obytego itd. Biegną więc sensacje, kino drogi, horrory, czyli jak Pan Bóg przykazał.
Lech Kurpiewski, Robert Ziębiński
Subiektywny remanent kina. 13 po 13
Prószyński i S-ka
Nie powiem, miło jest, bo autorzy nie przynudzają, a dodatkowo pokazują pazur. Ot, weźmy kategorię „filmy, które bez wielkiej szkody mogłyby nie powstać". Tu – ani słowa o gniotach, bo tych legion, za to odważnie o efektownych wypadkach przy pracy. Autorzy mówią głośno to, co się po cichu myślało od dawna. Że „Czarny łabędź" Darrena Aronofsky'ego, dwa lata temu okrzyknięty skończonym arcydziełem, jest artystyczną wydmuszką, bo opowieść o dziewczynie (ciężko spracowana nad rolą Natalie Portman), którą umiłowanie sztuki baletowej doprowadza do obłędu, znudzi najwytrwalszych. Że podobnie chybiony jest „Tetro" Francisa Forda Coppoli, przy którym pokutowaliśmy jak potępieńcy, licząc, że może w ostatnich minutach coś się wahnie... A „The Hurt Locker" Kathryn Bigelow, który w 2010 r. zgarnął oscarową pulę, to nadęty hołd dla amerykańskiej armii w Iraku. Takie rzeczy kręcić po „Plutonie" czy „Czasie apokalipsy"? Nieładnie.
Chwilę przystajemy przy filmie polskim, bo u nas zawsze ta huśtawka – w momencie premiery odtrąbiamy arcydzieło, a do kina potem pies z kulawą nogą... Doceniona została „Pętla" W.J. Hasa. Powiedziałbym: na ryzyko autorów. Gustaw Holoubek robi tu za alkoholika weterana, ale wzrok ma jak brzytwa, zdania toczy krągłe i wielokrotnie złożone. Jak kogo nigdy łeb nie bolał w poniedziałkowy poranek, może by w to uwierzył. A tak trzymajmy się raczej Gajosa z „Żółtego szalika", on umiał pokazać zawodowca. Doceniony został – chyba powyżej zasług – Grzegorz Królikiewicz i jego „Na wylot". Bo „wszędobylska kamera" itd. Zgoda, tylko ta kamera tak bardzo pokazywała wszystko z najdzikszych punktów widzenia, że widz wymiękał i wyć mu się zachciewało: o co chodzi?!
W kategorii „filmy, które można sobie darować", osobliwy dobór. Bo są to niekwestionowane arcydzieła, które jednak zostawiają nas obojętnymi. Tak, pora to powiedzieć wyraźnie: wiemy, że „Boska komedia" Dantego jest arcydziełem, ale kto czyta sobie tercyny w niedzielne popołudnie albo przed snem? Nikt! Podobnie z filmami. „Pancernik Potiomkin" proponują krytycy do takiego grona włączyć. Bo scena na schodach owszem, ale reszta zetlała. „Obywatela Kane'a" też się autorom z kolan ogląda jakoś niewygodnie. Więc zasłużony hołd i spuszczamy kurtynę. Ja bym tu chętnie przydał – dla kontrastu – byłe znakomitości z własnej listy. A skoro tak, to znaczy, że książka działa, pociąga do zwady i przekomarzań.