Ostrożnie z tą siekierką, Eugeniuszu
Muzyka grupy Archive – dzięki premierze filmu „Sęp”
Archive
Sęp
Warner Music Poland
Niby może być i bez, a jednak film bez muzyki zawsze wydaje mi się o coś tam uboższy. Potrzebuję jej. Tego n-tego planu, który raz jest daleko od głównych wydarzeń, raz bliżej, i znika, ale wiem, że gdzieś jest. Że czeka, aby dać mi odetchnąć, że zagada, że nagle coś dopowie albo... krzyknie. Niby może być i bez, ale trudno byłoby mi pogodzić się z jakąś „nową odkrywczą" wersją filmu „Absolwent" bez piosenek Paula Simona. Prawie wszystkie powstały wcześniej. Reżyser Mike Nichols miał poważny kłopot, bo Simon akurat zapodział gdzieś twórczą wenę i nie potrafił skomponować niczego nowego.
W końcu oznajmił, że ma. Jedną. Legenda głosi, że tylko przypadkowo bohaterka piosenki Paula nosiła... to samo nazwisko, co bohaterka filmu. Tak, pani Robinson! Muzyka w filmach – ta komponowana specjalnie dla, albo ta, którą już znamy i która dostaje tu swoje „drugie życie". Podobne kłopoty co Nichols miał Michelangelo Antonioni z muzykami grupy Pink Floyd przy realizacji filmu „Zabriskie Point" i choć w filmie znalazły się ostatecznie zaledwie trzy kompozycje grupy, to (pomimo że sam film wielkim sukcesem nie był) finałowa scena niewątpliwie zasługuje na miejsce w muzyczno-filmowej galerii sławy. To zarejestrowana za pomocą 17 kamer wybuchająca (wielokrotnie!) w finale filmu willa w... „duecie" z utworem „Come in Number 51, Your Time Is Up", będącym przeróbką „nieostrożnego Eugeniusza" („Careful with that Axe Eugene"). Po raz pierwszy (i ostatni) zobaczyłem ją przed wielu, wielu laty na jedynym wtedy w Polsce pokazie z okazji iluś tam lecia Iluzjonu Filmoteki
Narodowej. I z filmu pamiętam głównie ją. A trzecie (tak do kompletu) „życie po życiu", o którym warto wspomnieć? Zdecydowanie „Czas apokalipsy" i muzyka The Doors, która „zagrała" tu tak, jakby specjalnie została dla tego filmu stworzona. Chwała Coppoli, że ją w tym filmie... usłyszał!
I tak oto dobrnęliśmy do polskiego filmowo-muzycznego wątku. Od kilku dni z naszych kin widzowie wychodzą zasępieni. A jacyż mają wychodzić? Winien temu reżyser filmu o ptasim tytule. Premiera zapowiadana była na koniec ubiegłego roku, ale nastąpił nieoczekiwany poślizg, bo Eugeniusz Korin uparł się, że w jego filmie zabrzmi muzyka kultowej brytyjskiej grupy Archive. Być może trzeba było pokonać przed premierą kilka dodatkowych schodów, ale za to wraz z filmem ukazała się płyta z 10 wybranymi z ich dyskografii utworami!
Wywiad
O tym, kiedy narodził się pomysł wykorzystania w filmie właśnie tej muzyki, jak przebiegały pierwsze rozmowy z muzykami, jak wyglądała selekcja muzycznego materiału i jak muzyka ta „zagrała" w filmie „Sęp", w rozmowie z jego scenarzystą i reżyserem Eugeniuszem Korinem.
Kiedy po raz pierwszy „usłyszał" pan w swoim filmie muzykę grupy Archive?
Była w nim od początku, od... siedmiu lat. W 2006 r. Michał Żebrowski stwierdził, że nigdy dotąd w żadnym filmie nie zagrał policjanta, a wreszcie chciałby. Przejrzeliśmy kilkanaście scenariuszy, ale żaden z nich nie spełniał jego oczekiwań. Wtedy zaproponowałem, że napiszę dla niego taki scenariusz. I napisałem.
Michał go zaakceptował i rozpoczęliśmy poszukiwania producenta, uwieńczone sukcesem w 2010 r.
A muzyka? Czy istniała jakaś alternatywna wersja znalezienia muzyki do tego filmu?
Nie, od początku byłem zdeterminowany, by autorami muzyki byli właśnie Darius Keeler i Danny Griffiths. Fascynuję się ich twórczością od wielu lat i to właśnie ich muzyki słuchałem, pisząc scenariusz. Tworzyła idealny dla opisywanych przeze mnie obrazów klimat. To musiała być ta muzyka. Producent posłuchał jednej z ich płyt i przyznał, że to strzał w dziesiątkę. Rozpoczęliśmy pierwsze próby dotarcia do muzyków. Pomogli przyjaciele. Przesłaliśmy reżyserską aplikację. Wykazali autentyczne, naprawdę duże zainteresowanie.