Najnowsza interwencja Uważam Rze

Tu i teraz

Zakłamana rocznica

Leszek Pietrzak

W polskiej historii jest niewiele tak zakłamanych wydarzeń jak „wyzwolenie” Warszawy przez sowiecką Armię Czerwoną 17 stycznia 1945 r.

W wolnej Polsce nie udało się definitywnie odkłamać tego wydarzenia. O tym, że tego typu starania się nie powiodły, świadczą m.in. losy warszawskiego pomnika „czterech śpiących". Monument będący symbolem rosyjskiego „wyzwolenia" Warszawy jest wciąż ważnym elementem jednego z najważniejszych mitów Federacji Rosyjskiej, mówiącym o sowieckim wyzwoleniu Europy z rąk hitlerowskich Niemiec. Dla Rosji Putina mit ten jest ulubionym narzędziem służącym do budowania relacji z państwami, które w przeszłości „wyzwoliła" Armia Czerwona.

Pomnik wystawiony przez okupanta

Jerzy Giedroyc powiedział kiedyś: „Historia Polski jest jedną z najbardziej zakłamanych historii, jakie znam". Słowa Giedroycia pasują jak ulał do daty 17 stycznia 1945 r., która w Polskiej historii znana jest jako bohaterskie „wyzwolenie" Warszawy przez Armię Czerwoną. W polskiej stolicy jest jeszcze wiele miejsc, które mają przypominać tamto wydarzenie. Jednym z nich jest pomnik Braterstwa Broni, zwany popularnie przez warszawiaków pomnikiem „czterech śpiących", usytuowany przy placu Wileńskim na warszawskiej Pradze. Na wzniesionym już w listopadzie 1945 r. pomniku sowieccy namiestnicy umieścili napis w językach polskim i rosyjskim: „Chwała bohaterom Armii Radzieckiej, towarzyszom broni, którzy oddali swe życie za wolność i niepodległość narodu polskiego. Pomnik ten wznieśli mieszkańcy Warszawy 1945". W ten sposób stolica została obdarowana czymś, co po wieczne czasy miało przypominać jej o wyzwoleniu przez bohaterską Armię Czerwoną.

Przez wiele lat Warszawa nie miała pomnika upamiętniającego bohaterstwo jej mieszkańców w czasie powstania warszawskiego. Miała za to pomnik Armii Czerwonej, której żołnierze w sierpniu i we wrześniu 1944 r. spokojnie obserwowali, jak była równana z ziemią. Historia pomnika „czterech śpiących" pokazuje zarazem, jak trudno jest usunąć symbole zakłamania historii. W ciągu ostatnich lat bezskutecznie próbowano zdemontować monument, który wystawił sobie okupant. Na szczególną uwagę zasługują działania Hanny Gronkiewicz-Waltz, obecnej prezydent Warszawy, która nie reaguje na różnego rodzaju inicjatywy zmierzające do usunięcia pomnika. Sytuacja stała się jeszcze bardziej kuriozalna, gdy w listopadzie 2011 r. zdemontowano sowiecki pomnik z uwagi na budowę II linii metra. Wydawało się wówczas, że zniknie on na zawsze z krajobrazu stolicy, albowiem okazja, dyplomatycznie rzecz ujmując, była wówczas dogodna. Do takiego finału jednak nie doszło. Pani prezydent Gronkiewicz-Waltz, wspierana przez radnych Platformy Obywatelskiej i Sojuszu Lewicy Demokratycznej, zdecydowała, że pomnik wróci na swoje miejsce. Część mieszkańców warszawskiej Pragi (mieszkańcy dwóch wspólnot: Targowa 81 oraz Cyryla i Metodego 1) nie dała za wygraną i w skierowanym w lipcu 2012 r. do prezydent liście zaprotestowała przeciwko ponownemu postawieniu pomnika. Protestujący zarzucili wówczas władzom miasta bezprawne odmówienie im udziału w decydowaniu o losach pomnika, co w ich ocenie było wyrazem łamania podstawowych zasad demokracji. Ale mało tego. Okazało się, że  prezydent znalazła w budżecie kilkadziesiąt (sic!)  milionów na renowację pomnika i jego ponowny montaż w starym miejscu.

Jak Stalin ukarał Warszawę

Aby w pełni zrozumieć fałsz sowieckiego „wyzwolenia" Warszawy, trzeba cofnąć się co najmniej do połowy 1944 r.  Wydawało się wówczas, że sprawa na froncie wschodnim jest przesądzona.

Armia Czerwona  przechodziła do kontrofensywy na całej linii. 22 czerwca 1944 r., w trzecią rocznicę  niemieckiej napaści na Związek Sowiecki, Armia Czerwona rozpoczęła operację „Bagration", przystępując do zmasowanego uderzenia na odcinku białoruskim. Już w ciągu pierwszych tygodni sowiecka ofensywa doprowadziła do prawie całkowitego zniszczenia niemieckiej Grupy Armii „Środek".

W kolejnych tygodniach sowieckie wojska parły coraz bardziej na zachód. 13 lipca 1944 r. Armia Czerwona rozpoczęła tzw. operację lwowsko-sandomierską, która w pierwszej fazie dość szybko doprowadziła do zajęcia zachodniej Ukrainy. W kolejnej fazie operacji – pomiędzy 21 a 29 lipca 1944 r. Armia Czerwona zajęła tereny południowo-wschodniej Polski, przesuwając front z linii Bugu na linię Wisły. W czasie całej defensywy walkę sowieckich oddziałów frontowych wspierała Armia Krajowa, która w ramach akcji „Burza" podjęła walkę z Niemcami. Ostatnia dekada lipca 1944 r. była czasem, gdy Polacy „rwali się" do walki z niemieckim okupantem. Tak było również w polskiej stolicy. Pod koniec lipca 1944 r. nastroje społeczne w Warszawie nieuchronnie zmierzały ku powstaniu. Wtórowała im postawa części dowództwa Komendy Głównej Armii Krajowej, w której coraz silniejsze były dążenia do podjęcia walki zbrojnej w stolicy. Wydawało się również, że polityczne przyzwolenie dla powstania w Warszawie dał sam Stalin. Kontrolowany przez Stalina Związek Patriotów Polskich 29 lipca 1944 r. zwrócił się przez moskiewskie radio z apelem do warszawiaków, nawołując ich do podjęcia walki z okupantem. Dzień później komunikaty te czterokrotnie powtórzyła moskiewska Radiostacja im. Tadeusza Kościuszki. W sytuacji zbliżania się Armii Czerwonej do Warszawy, dotychczasowych sowieckich sukcesów na froncie i pozytywnej oceny możliwości dalszej ofensywy czerwonoarmistów w KG AK zdecydowano ostatecznie o wybuchu powstania. Propagandowe zachęty do podjęcia walki z Niemcami ze strony Sowietów okazały się jednak tragiczną pułapką.

Poprzednia
1 2 3

Wstępniak

Materiał Partnera

Jak wdrożyć SAP S/4HANA?

Nowoczesne systemy informatyczne to podstawa dobrze działającego i innowacyjnego przedsiębiorstwa. Dla wielu firm wyzwaniem nie jest wybór systemu ERP, ale jego wdrożenie. Dlaczego? Musi być...

ZAMÓW UWAŻAM RZE

Aktualne wydania Uważam Rze dostępne na www.ekiosk.pl

Komentarz rysunkowy

Felietony

Piotr BOŻEJEWICZ

Może i koniec, ale nie świata

• TAKO RZECZE [P] •Skoro Obama nawet w części nie okazał się takim cudotwórcą, jak przepowiadali eksperci, to czemu Trump miałby być taki groźny, jak go malują ci sami ludzie?