Hagelski na straży Ameryki
Nowy szef Pentagonu Chuck Hagel, polityk o polskich korzeniach, ma opinię rozważnego i odważnego
Eleonora Dashwood, bohaterka słynnej powieści Jane Austen, była rozważna i romantyczna. Charles Timothy Hagel, nominowany na stanowisko sekretarza obrony USA, jest określany przez media jako polityk rozważny i odważny. Czy te dwie cechy wzajemnie się nie wykluczają? Niekoniecznie, ale w opinii wielu publicystów rozwaga byłego republikańskiego senatora to skrajny polityczny pragmatyzm i umiejętność dostosowania się do wymogów chwili, a odwaga to wygłaszanie niepopularnych sądów, z których nierzadko szybko się wycofuje.
Ale może właśnie dlatego prezydent Obama powierzył mu kluczowe stanowisko w swojej administracji? Stwierdził, że ceni sobie jego niezależność i wolę osiągania kompromisów. Może kończy się czas kowbojów (z których działalności nie zawsze wynika coś dobrego) i zaczyna era negocjatorów oraz mediatorów, potrafiących wychwycić w lot nastroje społeczne i zmieniające się uwarunkowania międzynarodowe. Polityków, których słowa nie będą wyprowadzały na ulice rozwścieczonych demonstrantów i terrorystów gotowych do odwetu, ale staną się inspiracją do rozmów.
Nominację dla Charlesa „Chucka" Hagela amerykańskie media przyjęły bez większego zaskoczenia. Komentowano: skoro Obama został wybrany na prezydenta jako przeciwwaga dla George'a W. Busha, to musi udowodnić, że jego polityka, ba – wizja świata, jest całkiem odmienna niż poprzednika. Nie wystarczą jednak same deklaracje; Obama musi dokonać czegoś naprawdę znaczącego. I pomoże mu w tym człowiek, który nie będzie zadawał zbędnych pytań. A to, że prawą ręką demokratycznego prezydenta do spraw obronności zostanie republikański polityk, jest nieistotnym szczegółem. Tylko potwierdza teorię, że polityczne barwy coraz bardziej tracą na ostrości. Zresztą Hagel nigdy nie był republikaninem w stylu Johna Edgara Hoovera czy choćby Ronalda Reagana. Poza tym ze swoimi republikańskimi kolegami jest w ostrym konflikcie już od ponad 10 lat (głównie w kwestii obecności USA w Iraku i Afganistanie).
W obronie matki i kraju
64-letni Chuck Hagel to w jakimś sensie nasz człowiek w Białym Domu. Jego matka Betty (z domu Dunn) miała bowiem polsko-irlandzkie korzenie. Dlatego Hagel bywa w USA żartobliwie nazywany Hagelskim.
Ojciec, Charles Dean, był z pochodzenia Niemcem. Ich domem w miasteczku North Plate (w Nebrasce) cząsto wstrząsały pijackie awantury ojca, które nierzadko kończyły się pobiciem Betty. Chuck stawał w jej obronie, narażając się na furię ojca. Po latach senator usprawiedliwiał zachowania ojca stresem typowym dla żołnierzy powracających z frontu (Hagel senior spędził kilka miesięcy na Pacyfiku podczas II wojny światowej).
Kryzys w domu Hagelów zakończył się nagle – w Boże Narodzenie 1962 r. ojciec przyszłego sekretarza obrony udał się na spoczynek i już się nie obudził. Przyczyną śmierci okazał się tętniak mózgu. Betty przeżyła męża o ponad 40 lat – zmarła w 2003 r. Jak pisała wówczas prasa, przez całe życie była najważniejszą osobą w życiu senatora. Wspierała go także w karierze politycznej, uczestnicząc choćby w telewizyjnych kampaniach wyborczych syna. Wcześniej jednak to młody Chuck pomagał matce, biorąc na siebie trud wychowywania trzech młodszych braci. Gdy w wypadku samochodowym zginął jeden z nich (Jimmy), Betty pogrążyła się w depresji i alkoholizmie. I znów był przy niej najstarszy syn...
Następną lekcję życia dostał Hagel w Wietnamie. W 1967 r. wraz z bratem Tomem trafił do jednostki piechoty w delcie Mekongu. Najpierw życie uratował mu brat po wybuchu szrapnela, a potem Chuck wyciągnął nieprzytomnego Toma z płonącego wozu. To było prawdziwe braterstwo broni. Obaj zostali odznaczeni Purpurowym Sercem (Chuck dwukrotnie, Tom trzykrotnie) i kilkoma innymi medalami. Hagel uświadomił sobie jednak, jak wielkim złem jest wojna, nawet ta zwana sprawiedliwą. Swoje refleksje na ten temat zawarł w książce „America: Our Next Chapter" („Ameryka, nasz następny rozdział").