Małżeństwo bez rozsądku
Jose Mourinho nie ma przyszłości w Realu Madryt. Przegrał sam ze sobą
Kiedy kłócił się z sędziami, stali za nim kibice i piłkarze. Kiedy w mało elegancki sposób wyżywał się na trenerach przeciwników, zawodnicy tłumaczyli sobie, że zdejmuje z nich presję. Kiedy widział ogólnoświatowy spisek niepozwalający jego drużynom wejść na szczyt, cały klub starał się iść jego tropem myślenia.
W Madrycie nagle coś pękło, okazało się, że najlepszy trener i największy klub nie są do siebie dobrani. Jose Mourinho w którymś momencie w Realu pozostał w zgodzie tylko sam ze sobą. Latem zmieni pracodawcę niezależnie od tego, czy uda mu się wygrać Ligę Mistrzów. Twierdzi, że przeżywa obecnie najgorszy czas w życiu zawodowym i na pewno nie kłamie. „The special one" – jak sam siebie kiedyś określił – zagubił się w swoich psychologicznych gierkach i nikt nie wątpi, że jego czas w Madrycie dobiegł końca.
Dla Mourinho będzie to inne pożegnanie niż w poprzednich klubach. Z piłkarzy Interu wycisnął tak dużo, że kiedy odszedł po sezonie, w którym wygrał Ligę Mistrzów, drużyna z Mediolanu znalazła się w rozsypce. W Internecie pojawiały się filmy, na których po zwycięskim finale z Bayernem Monachium wielki trener żegnał się ze swoimi piłkarzami, zalewając się łzami. W Londynie płakało za nim pół drużyny, kiedy nocą, po serii nieudanych meczów i nieporozumień, zwolnił go z Chelsea Roman Abramowicz. Didier Drogba, John Terry czy Frank Lampard chcieli nawet strajkować, tak dobrze układała im się współpraca z Mourinho. Do dzisiaj pozostają w bliskich kontaktach. Kiedy Jose opuści Madryt, wątpliwe, by dostał od kogoś kartkę na święta. Tutaj zadarł z najgroźniejszym przeciwnikiem – własnymi piłkarzami.
Żądza sukcesu
Mit Mourinho zwycięzcy upada akurat w sezonie, w którym jest miał mieć z górki. Przeprowadził się do Hiszpanii w złym momencie, akurat kiedy Barcelona była poza zasięgiem całej Europy. Real złamał swoje zasady. Chcąc wrócić na szczyt, zatrudnił trenera, który charakterem nigdy nie pasował do „senorio" – dżentelmeńskiego kodeksu, do którego stosują się wszyscy zatrudnieni przez klub. Zachował się trochę jak narzeczona alkoholika, która nie mając żadnych podstaw, wierzy, że po ślubie ukochany przestanie pić.
Mourinho nie potrafi przegrywać. Taki był w Porto, Chelsea i Interze, ale akurat w Realu od małego uczą, że także porażki trzeba umieć przyjąć z godnością. O Mourinho pisano, że jest w stanie podpalić cały świat, by ukołysać własne ego. Kiedy przegrał Gran Derbi 0:5, postanowił już nigdy nie przeżywać takich upokorzeń. W każdym kolejnym meczu – a Real akurat miał szczęście w losowaniu trafiać na Barcelonę wyjątkowo często – trzeszczały kości. Pepe chodził po dłoni Leo Messiego, przyjaciele z reprezentacji grający w Madrycie nie oszczędzali przyjaciół grających w Barcelonie. Było wiele czerwonych kartek, a Mourinho z wielkiej gry, na którą zawsze czeka cała Europa, uczynił prywatną rozgrywkę, w której nie liczyły się żadne zasady.
Chciał, by Iker Casillas nienawidził Xaviego, z którym zdobył przecież mistrzostwo Europy i świata w reprezentacji Hiszpanii. Chciał, by Sergio Ramos nie znosił Andresa Iniesty. Vicente del Bosque wspominał, że Mourinho rozbił mu reprezentację, bo od kiedy Portugalczyk prowadzi Real, na zgrupowaniach kadry dużo czasu zajmuje wyjaśnienie sobie wszystkich nieporozumień z ligi. Mourinho w każdej porażce z Barceloną doszukiwał się drugiego dna. Mówił, że jego piłkarze wiedzą o tym, że nie da się wygrać na Camp Nou, bo przecież Barcelona to „więcej niż klub" i wiedzą o tym także sędziowie. Nie krytykował swoich zawodników, obwiniał układy. Stawiał się w roli pierwszego, który postanowił je rozerwać, i tym tłumaczył nienawiść do siebie kibiców innych drużyn.
Piłkarze uwierzyli, że w szaleństwie jest metoda. Nie wiedzieli, co złego jest w przyjaźni z zawodnikami Barcelony, ale kopali i gryźli tak, jak kazał im trener. Kiedy wywalczyli Puchar Hiszpanii, cały Madryt świętował tak, jakby Real wygrał Ligę Mistrzów. Poprzedni sezon był dla Mourinho bardzo udany, wygrał swój pierwszy ligowy mecz w Katalonii, a Real zdobył mistrzostwo kraju, osiągając rekordowe 100 pkt w tabeli. Nikt nigdy w historii nie był równie mocny w krajowych rozgrywkach, Portugalczyk znowu poczuł swoją wielkość, czego nie zmąciło nawet odpadnięcie w półfinale Ligi Mistrzów po rzutach karnych z Bayernem Monachium. – Z karnych pudłują ci, którzy mają odwagę, by je wykonywać – bronił swoich zawodników i obiecał poprawę w następnym sezonie.