Polityczny kartel
W Polsce posłów wybierają partyjni oligarchowie. Wyborcy jedynie firmują przygotowane przez nich listy
Okrągły Stół spowodował przejście z socjalizmu do demokracjopodobnego ustroju, a architektom III RP dał pozycję politycznych oligarchów. Dzisiaj ówcześni architekci są już byłymi prezydentami, premierami czy ministrami, ale nadal występują w roli mędrców dla całej sceny politycznej. Jako dyżurne autorytety, doradcy rządu i partii politycznych pilnują, aby ich dzieło, czyli historyczny kompromis ustrojowy, trwało jak najdłużej. To zrozumiałe, że każdy system wspierany jest przez swoich beneficjentów. Jednak po upływie ponad 20 lat ten solidarnościowo- okrągłostołowy system uległ już całkowitej degradacji, przestał służyć społeczeństwu i powinien odejść do historii.
Oligarchowie zapewnili sobie ciągłość sterowania państwem niezależnie od (nie)osiągania w tej dziedzinie jakichkolwiek sukcesów. Szefowie partii, dysponując na wyłączność publicznymi pieniędzmi na kampanie wyborcze oraz zatwierdzając listy wyborcze, zawężają nam wybór do kandydatów, którzy dają im rękojmię uległości w parlamencie. Faktyczny wybór posłów dokonywany jest podczas zatwierdzania list, poza wyborcami, którzy w procesie „wyborów" jedynie firmują wcześniej spreparowane listy.
Nawet jeśli przez partyjne sita prześlizgnie się poseł, który obudzi w sobie gen niezależności i zrzuci kajdany dyscypliny klubowej, to system natychmiast odcina mu dostęp do tlenu, pozbawiając możliwości przetrwania w polityce. Ordynacja wyborcza i ustawa o finansowaniu partii pilnują, aby publiczne pieniądze nie wędrowały za posłami, którzy opuszczają szeregi klubu parlamentarnego, ale nadal trafiały do kieszeni politycznych oligarchów. Poseł, który uwierzy, że został wybrany jako wolny człowiek i sługa wyborców, szybko dowiaduje się, że tak naprawdę ma niewiele do powiedzenia. Albo złoży samokrytykę i hołd jednemu z oligarchów, albo trwale pożegna się z polityką. Ceną za bycie posłem jest rezygnacja z samodzielności. Parlamentarzyści chcący ukryć ten stan rzeczy tworzą zasłony dymne, uciekając w aktorstwo lub retoryczne dyskusje.
Nawet w apogeum polaryzacji sceny politycznej oligarchowie partii rządzącej nie zdecydowali się wzmocnić inicjatyw PJN czy SP, osłabiających w ten sposób znienawidzone PiS. Zmieniając system finansowania partii i ordynację, wsparliby niewygodnych konkurentów PiS, jednak obawa przed utratą kontroli nad sceną polityczną okazała się silniejsza. „Rozłamowcy" po odbyciu kary w czyśćcu dostali ostatnio zgodę na aplikowanie do PSL. Ten obrotowy koalicjant okazał się tym członkiem kartelu, któremu pozostali pozwolili urosnąć, by wzmocnić koalicję. W razie niepewnego wyniku przyszłych wyborów łatwiej będzie także sklecić kolejną.
Dotychczas monopol kartelu przełamał jedynie Palikot, który najpierw zainwestował w kampanię wyborczą, a po wejściu do Sejmu szybko odzyskał pieniądze z dotacji budżetowej. Jego wyczyn opierał się na sprycie i możliwościach finansowych. Niestety, szybko ujawniły się jego słabość i jego świat idei, w którym Palikotowi najbliżej do Okrągłego Stołu, Kwaśniewskiego i gen. Jaruzelskiego. Jeśli jeszcze w ogóle myśli o jakichkolwiek reformach, to raczej o męskich reformach z różowej koronki. W ten sposób Palikot, niedoszły kandydat na rewolucjonistę, dopisał się do politycznego kartelu jako jego nowy, niewiele znaczący członek.