Sieć nie wie wszystkiego
Wielki Facebookowy Brat śledzi każdy nasz ruch. Na szczęście to bezduszne narzędzie łatwo przechytrzyć
W dzisiejszym świecie nowoczesnych technologii istnieją trzy wielkie ekstrawagancje: brak telefonu komórkowego, dostępu do Internetu oraz profilu na Facebooku. Znam profesorów starej daty, którzy wciąż świetnie sobie radzą bez dostępu do sieci, a komputer traktują jako swoistą bezpapierową maszynę do pisania i szufladę archiwum. Sam bardzo długo obywałem się bez obecności na Facebooku. I być może tak by zostało, gdyby nie fakt, że do założenia profilu zostałem niejako zmuszony – bez tego nie mogłem zostać administratorem facebookowego profilu książki „Oddajcie nam Lwów".
Z Facebookiem jednak blisko się nie zaprzyjaźniłem, zachowując chłodny dystans. Na swoim koncie nie umieściłem fotografii ani żadnych informacji o sobie – poza datą urodzenia. Nie mam tam również żadnych wirtualnych znajomych, nie przyjmuję zaproszeń i sam nie zapraszam. Mimo to Facebook z bezdusznością informatycznej maszyny codziennie podsuwa mi listę osób, które „mogę znać". Część z nich rzeczywiście nie jest mi obca, zastanawiam się tylko, jak ów elektroniczny Wielki Brat wytropił moją dawną znajomość z córką wileńsko-lwowskiej poetki Marii Łotockiej albo przelotny kontakt z warszawskim wydawcą Kamilem Witkowskim, z którym nigdy nie wymieniłem nawet e-maila. Jasno z tego wynika, że Wielki Facebookowy Brat przygląda się nam przenikliwej, niż możemy przypuszczać.
Dwa dni temu Facebook podsunął mi kolejną osobę, którą według niego powinienem znać: profesora Włodzimierza Wójcika, jednego z najlepszych w Polsce znawców twórczości Emila Zegadłowicza i Zofii Nałkowskiej. Profesora Wójcika znałem, uczynił mi nawet zaszczyt, proponując przejście na „ty". Zmarł 30 września 2012 r.
W pierwszej chwili poczułem metafizyczny dreszcz. Pomyślałem, że to jakiś znak z Drugiej Strony. Bo przecież wystarczy mały impuls tchnięty w światłowód, aby ktoś Stamtąd przesłał w ten sposób przypomnienie, pozdrowienie, dowód na to, że nie wszystek umarł. Moment poruszenia trwał jednak krótko. Zrozumiałem, że to nie żaden znak. To po prostu bezduszność sieci, automatyzm systemu informatycznego, który nie odróżnia żywych od umarłych, widzi jedynie jakiś zero-jedynkowy ciąg, który programista ułożył w wiersze poleceń i kody źródłowe. Sieć nie wie wszystkiego, jest tylko narzędziem, którego idea w gruncie rzeczy niewiele się różni od idei cepa. Warto o tym pamiętać, godzinami „siedząc na fejsie".