Susza odkryła kulisy zbrodni
Po kilku latach procesów poszlakowych w sprawie zabójstwa Edyty Wieczorek mamy przełom. Na dnie Wisły znaleziono jej czaszkę
70 tys. zł, ale potrzebuje drugie tyle, „bo inaczej zaliczka przepadnie". Edyta stanęła na głowie, by zdobyć pieniądze. Pożyczyła ponad 70 tys. i dała je Arkadiuszowi B. 10 listopada 2005 r. mieli się spotkać w wynajmowanym przez niego mieszkaniu na romantycznej kolacji. Wtedy po raz ostatni widziano ją żywą.
Inspektor Andrzej Miksa wspomina: – To nie była prosta sprawa. Zaginiona była osobą dość skrytą. Jej rodzina mieszkała daleko, a ona sama w miejscu zamieszkania nie utrzymywała z nikim bliższych kontaktów. O jej życiu poza pracą niewiele było wiadomo.
Policjanci po jej zaginięciu zaczęli sprawdzać osoby, z którymi najczęściej się kontaktowała, i tak dotarli do Arkadiusza B. Zaczęli weryfikować jego zeznania i okazało się, że w wielu kwestiach mija się z prawdą. Mężczyzna utrzymywał, że do spotkania z Edytą Wieczorek nie doszło i że nie wie, co się z nią stało.
W jego komputerze policja znalazła ślady po internetowych flirtach z 24 kobietami. Opowiadał, że jest wnukiem znanego reżysera Stanisława Barei, co szybko okazało się nieprawdą. Choć twierdził, że rodzice przebywają we Włoszech, jego matka mieszkała na Żoliborzu. Kłamstwem było i to, że przeszedł przeszkolenie wojskowe. Nie prowadził też z kolegami firmy. Kryminalni odkryli, że jeśli miewał jakąś pracę, to najczęściej dorywczą, a najwięcej czasu poświęcał na łowienie ryb.
Krew w łazience
Policjanci dokładnie przeszukali mieszkanie, które wynajął w bloku przy ul. Magiera. Choć wyglądało na niezamieszkane, w łazience w kąciku brodzika znaleźli ślady krwi Edyty Wieczorek. Odkryli, że po jej zaginięciu mieszkanie zostało na nowo pomalowane i przez kilka dni było wietrzone. Tak jakby sprawca próbował zacierać ślady.
– Można było odnieść wrażenie, że od wielu miesięcy mógł się przygotowywać do zbrodni – opowiada inspektor Miksa. – Edyta Wieczorek nie była jedyną ofiarą B. Od wielu kobiet wyłudzał pieniądze. Tak jak ona zostały oszukane. Policjanci szacowali liczbę poszkodowanych kobiet na 150.
Prokuratura postawiła mu zarzut zabójstwa Edyty Wieczorek. Śledczy utrzymywali, że w tle zbrodni było wyłudzenie od niej 74 tys. zł, które mężczyzna przeznaczył na spłatę długów. Przez cztery lata Arkadiusz B. przebywał w areszcie. Jego proces miał charakter poszlakowy, a on konsekwentnie nie przyznawał się do winy. Nie znaleziono też ciała ofiary.
Pierwszy proces zakończył się w 2010 r. Prokurator Małgorzata Mróz zażądała dla B. kary dożywotniego więzienia. Wyliczała dowody obciążające oskarżonego. Mówiła o śladach krwi Edyty znalezionych w łazience wynajmowanego mieszkania. O tym, że było malowane, a lokator zużył na to kilkaset litrów wody, choć prawie tam nie mieszkał. Wskazała na książki, które stały u niego na półce: „Kryminologia" Brunona Hołysta i „Anatomia człowieka" Adama Bochenka – miał z nich czerpać wskazówki przy zacieraniu śladów. Prokurator opowiadała o tym, jak kłamał, że odbiera sprzęt komputerowy z granicy, gdy w tym czasie przebywał w Warszawie. – Edyta Wieczorek za swoje bezgraniczne zaufanie zapłaciła najwyższą cenę – zaznaczyła prokurator. – Motywacja Arkadiusza B. zasługuje na szczególne potępienie.
Obrona z kolei wnioskowała o jego uniewinnienie. – Nie mam pewności, że B. nie zabił Edyty Wieczorek. Ale nie mam też pewności, że ją zabił – tłumaczył adwokat oskarżonego Zbigniew Jewdokin. – A żeby skazać kogoś na karę dożywotniego więzienia, trzeba mieć stuprocentową pewność.
Przypomniał, że jeden ze świadków zeznał, iż „B. miał wietrzyć mieszkanie, bo śmierdziało w nim trupem". – Na tej sali też są otwarte okna. Czy to znaczy, że wczoraj w sądzie ktoś popełnił morderstwo? – pytał. – W rozumieniu prawa cywilnego pani Wieczorek wciąż żyje, choć jest osobą zaginioną. Ale nawet gdyby przyjąć, że zginęła, to na jakiej podstawie prokuratura uznała, iż było to morderstwo? A nie na przykład pobicie ze skutkiem śmiertelnym?