
Kariera skandalu
Kino może się obejść bez celuloidu. Ale bez afery? Nigdy!
To się odbiło czkawką, gdy Władysław Ślesicki kręcił „W pustyni i w puszczy" (1973). Potrzebował naturszczyka do roli Kalego i w tym celu wybrał się do Chartumu. Tam na ulicy zobaczył zespół folklorystyczny z zapadłej prowincji, a w nim niezwykle gibkiego chłopaka imieniem Emos Bango. Ten! On i rodzice się zgodzili, choć nie bardzo kumali, co to film. Reżyserstwo bierze więc Emosa do samolotu i dostarcza do Warszawy. Tu się okazuje, że chodzić w sudańskim stroju ludowym po Marszałkowskiej ciut nie bardzo, wiec trzeba mu kupić europejskie ubranie. Kupuje się. Emos przejrzał się w lustrze, spodobało mu się i od razu – do fotografa, żeby miał co pokazać, jak wróci do domu. Więc on ma plik zdjęć pod jedną pachą, a pod drugą tę jednak walizkę z ciuchami z Sudanu. I tu mu się we łbie przewraca. Każe dzwonić do Europejskiego po portiera – żeby portier mu tę walizkę zaniósł przez cały Nowy Świat do hotelu. I idą – na przedzie czarnoskóry Emos w europejskich ciuchach, a za nim zasapany portier (biały!) z tą walizką. Ale skończyły się zdjęcia, skończyły się postsynchrony i trzeba wracać do Sudanu. Jak to? To już? Emos nie przyjmuje do wiadomości. On chce tu zostać (Bolanda! Bolanda!). Filmowcy go za fraki, do taksówki, na lotnisko. On się zapiera, a oni wciskają go na siłę do samolotu. Odleciał. Uważam, że to najsmutniejsza scena w polskim filmie.
A tak więcej z PRL-u? Cienko tu ze skandalami, ale przytoczmy. Jak powieść „Pałuba" (1903) pisał Karol Irzykowski, to miała ona być prekursorska wobec samego Jamesa Joyce'a (taka awangardowa). Ale władz kinematograficznych w roku 1983 nie to interesowało, tylko żeby raczej pokazać gołą babę na koniu. Taki „szał", co odwróci uwagę od niewielkich, przejściowych itd. I stało się! Film „Widziadło" (1983) – przez kinomanów zwany „dziwadłem". Na koniu wystąpiła Dorota Kwiatkowska w całej rozciągłości. Asystował jej Roman Wilhelmi, ale ten raczej schyłkowy. I to się ciągnęło. Rzeczona Kwiatkowska udzieliła się raz jeszcze w filmie „Thais" (1984) o ogromnie zagmatwanej akcji, w którym jednak chodziło o to, by pokazać jak najwięcej gołych d... w jak najkrótszym czasie. Greckiego mędrca Eukritosa grał Bronisław Pawlik, a pustelnika Jerzy Kryszak. Wyobrażacie to sobie?
Ale nie bądźmy detalistami. Niech będzie: jeszcze jeden skandalik – wesoły, choć jednocześnie ogromnie smutny. Mieliśmy takiego reżysera, na którego sznurkiem szły szkoły i garnizony LWP. Nazywał się Aleksander Ford. A jak nakręcił „Krzyżaków", to mu władza ludowa zorganizowała widownię na 10 mln, na początek. Z czasem było ich 33 mln – i to zanim pokazali film w TV. To prawie tyle, ile wszystkich obywateli ówczesnej PRL. Spróbujcie tego dzisiaj. Rzeczony Ford (nomen omen) – na zdjęcia do „Krzyżaków" dojeżdżał jednak mercem. I tu mu już nie pasowało, bo bruździł mu w karierze taki jeden młodziak, nazwiskiem Wajda. Tego szczyla ludzie woleli niż jego. Przeżył to ciężko, zwłaszcza że władza pieniędzy na nowe projekty nie dawała, zresztą on tych projektów nie miał. W dodatku jakoś tak koło 1968 r. okazało się, że Ford jest Żydem. Wiadomo – szlaban. Wyjechał do Danii, potem do USA, ale tam nikt nie oglądał „Krzyżaków". Rodzina nie chciała go widzieć. Więc Floryda, motel, ostatnie dolary, pewien wieczór, 3 kwietnia i nieodwołalna decyzja. Daje ostatnią stówę pokojówce i wygłasza tekst swojego życia: „Odchodzę, więc proszę po mnie posprzątać". Kroniki nie podają, czy pokojówka następnego ranka czuła się bardziej jak Danusia czy raczej jak Jagienka. Nawiasem: kto się troszczy w takiej chwili, czy po nim posprzątają? A on – tak. Skandalista, ale zachował klasę. Mało takich.