
Hyundai blues
Krwawe porachunki kolejarzy, tysiące pozwów sądowych i setki milionów euro wyrzucone w błoto – historia szybkiej kolei na Ukrainie jest krótka, ale za to burzliwa
Jazda hyundaiami coraz bardziej przypomina grę w ruletkę. Według oficjalnej statystyki ukraińskich kolei od momentu uruchomienia projektu Intercity pod koniec maja zeszłego roku do początku stycznia br. nowe pociągi zepsuły się około stu razy – albo stoją godzinami w szczerym polu, albo w ogóle nie wyjeżdżają w trasy. W efekcie do sądów trafiło już ponad 3,5 tys. pozwów wściekłych pasażerów, którzy nie dotarli do celu na czas.
Zepsujcie je do końca
24 czerwca cała Europa szykowała się do ostatniego ćwierćfinału Euro 2012. Grać w Kijowie miał nie byle kto, bo drużyny Anglii i Włoch. Szefowie donieckiego oddziału ukraińskich kolei państwowych, Ukrzaliznycji, meczu jednak nie obejrzeli. Dzień wcześniej 60-letni naczelnik lokomotywowni w Doniecku Aleksandr Kutko zadał po pięć ciosów nożem dwóm kolegom – naczelnikowi wydziału przewozów pasażerskich Władimirowi Michinience i jego zastępcy Olegowi Aksenowowi. Powodem krwawej bitki stała się kolejna awaria hyundaia.
„Po awarii naczelnik przewozów pasażerskich i jego zastępca postanowili odwiedzić naczelnika lokomotywowni w jego miejscu pracy. Niespecjalnie ograniczając się w słowach, goście wyjaśnili mu, że adaptacja pociągów Hyundaia do ukraińskich realiów kolejowych znajduje się pod osobistą kontrolą prezydenta, i postawiwszy go na baczność, zażądali, by natychmiast usunął usterki pociągu. Naczelnik lokomotywowni najpierw tłumaczył, że nie jest winny temu, iż z tymi zagranicznymi nowinkami są ciągle jakieś problemy, i że nie po to zatrudniał się na kolei, żeby bez końca je naprawiać. Trudno sobie wyobrazić, jak dokładnie i przy pomocy jakich argumentów szefowie przewozów próbowali przekonać szefa lokomotywowni, że to oni mają rację, ale finał był taki, że chwycił on za nóż. Co ciekawe, był on absolutnie trzeźwy. Żeby było jeszcze ciekawiej, cała trójka to członkowie donieckiej organizacji Partii Regionów" – opisywał zdarzenie doniecki portal PRO-TEST." Żądających „niemożliwego" kolejarzy w stanie krytycznym pogotowie odwiozło na oddział reanimacyjny, a desperat zabarykadował się w domu i groził milicjantom bronią myśliwską. Poddał się dopiero po długich negocjacjach. W grudniu po serii kolejnych głośnych awarii hyundaiów, w czasie których pasażerowie „powiewu nowoczesności na ukraińskich torach" zamarzali godzinami w szczerym polu, feministki z grupy Femen, pikietowały na dworcu w Dniepropietrowsku z plakatami „Zepsuj mnie do końca" koreański pociąg. Domagały się, by politycy, którzy przy okazji realizacji projektu szybkich kolei napchali sobie kieszenie łapówkami, przeznaczyli te pieniądze na prezenty świąteczne dla dzieci z domów dziecka.
Jaka piękna katastrofa
Na początku stycznia to, o czym wszyscy wiedzieli od wielu miesięcy, przyznał oficjalnie prezydent Ukrainy Wiktor Janukowycz. – W trakcie przygotowań do Euro dopuszczono się poważnego błędu. Mam na myśli skandaliczne hyundaie – oświadczył w jednym z wywiadów.
Kilka dni wcześniej stanowisko stracił autor idei szybkiej kolei, dotychczasowy wicepremier Borys Kolesnikow. Oficjalnie po prostu „nie zmieścił się" w składzie przeformatowanego po październikowych wyborach rządu. – Chciałbym prosić o wybaczenie wszystkich pasażerów, którzy ucierpieli lub spóźnili się z powodu awarii szybkich pociągów – przepraszał na odchodnym.
„Jaka piękna katastrofa" – zachwycał się bohater powieści Nikosa Kazantzakisa Grek Zorba. Spektakularna klęska projektu szybkich kolei piękna nie jest na pewno dla ukraińskich pasażerów. Przez wiele lat odbijać się będzie też czkawką na dziurawym jak sito ukraińskim budżecie. Za dziesięć pociągów Ukraina zapłaciła w sumie 240 mln euro. Do tego trzeba doliczyć kolejne dziesiątki milionów wydane na dostosowanie do nich infrastruktury kolejowej. Tymczasem okazało się, że na Ukrainę jako supernowoczesne pociągi sprowadzono kolejowy złom. „Kiedy przyjechaliśmy do Korei, okazało się, że napisy na pociągach były z błędami, a przyciski pomylone. Dokładnie to samo było w środku urządzeń, w które wyposażono wagony" – cytowała kolejowego eksperta jedna z ukraińskich stacji telewizyjnych.