Chleb można zabierać, igrzysk – nie
Rozmowa z Magdaleną Szecówką, „twarzą” zeszłorocznych protestów przeciwko ACTA
Nie korci pani, aby powtórzyć akcję sprzed roku i obalić rząd Donalda Tuska?
Nie, bo nie lubię przewrotów. Nie lubię samego słowa, ale także tego, co się za nim kryje – rewolucji, bo one przynoszą zawsze ofiary. Zmiany muszą zachodzić w sposób pokojowy. Jeżeli korzystamy ze środków, które daje demokracja, to w formie wyborów. Ale są również inne środki nacisku na władzę – takie jak zeszłoroczne pokojowe protesty przeciwko ACTA. Możemy podczas nich uświadomić opinii publicznej szkodliwość działań rządu.
Czy wierzy pani, że władzę można zmienić w formie wyborów?
Najpierw trzeba mieć świadomych obywateli. Dopiero później będzie o zmianie. Jeśli mamy przejmować władzę w demokratyczny sposób, to tylko przez edukację, a to jest projekt na kilkadziesiąt lat.
Chce pani tak długo czekać?
Nie chcę, ale w tym jest nasza siła. Planujemy na kilkadziesiąt lat do przodu, podczas gdy rząd działa od kryzysu do kryzysu. Nie mówię o zmienianiu rządu, tylko o zmianie systemu politycznego, a to wymaga czasu. Jeżeli chcemy władzę przejąć szybko, to musimy podporządkować się systemowi politycznemu, który panuje, od razu. Czyli zgodzić się na reguły obecnej demokracji.
Obecny system zakłada dołączanie do obozu władzy tych, którzy mogą jej zagrozić. Politolodzy nazywają to kooptacją. Czy podczas protestów ACTA władza próbowała was przekabacić na swoją stronę?
To zależy, co rozumiemy pod pojęciem władza. Jeżeli rozumiemy znanych polityków – jak Janusz Palikot, który próbował podłączyć się i stanąć na czele protestów – to tak.
Dlaczego mu się nie udało?
Dlatego że były to protesty ponad podziałami partyjnymi i wszelkie próby skanalizowania tego pod jakimś szyldem były negatywnie odbierane przez uczestników. Nawet gdy próbował to zrobić Janusz Korwin-Mikke, który krytykuje władzę, ale wciąż jest politykiem.
W jaki sposób udało się zjednoczyć ludzi o tak różnych poglądach?
Zjednoczyła ich próba zamachu na wolność. Siła tamtych protestów tkwiła w celu. Ludzie się zjednoczyli, aby osiągnąć konkretny, widoczny i zrozumiały dla wszystkich cel: zmuszenie rządu, aby wycofał się z wprowadzenia w życie ACTA. Organizatorzy protestów celowo nie chcieli mieć wspólnego szyldu. Obawiali się, że jak będzie szyld, organizacja i struktura, to będzie można ich zaatakować. Wszystko, co się działo, było płynne, więc niemożliwością było przejęcie kontroli. De facto każdy był liderem, niezależnie od tego, do jakiej formacji należał. Większość organizatorów nie miała parcia na szkło, nie chciała, aby ujawniać ich nazwiska.
Czyli jacyś organizatorzy byli?
Liderzy byli, bo ktoś musiał protest zarejestrować, zorganizować, zarządzać. Jednak w większości miast kolejne protesty miały już innych organizatorów. Taki system uniemożliwiał neutralizację protestu przez rozbijanie grupy przywódczej. W naszym wypadku na miejsce jednego skuszonego lub zastraszonego natychmiast pojawiłby się inny. Przez moment władza myślała, że istnieje jakaś siła sprawcza koordynująca protesty, która się ujawni, przedstawi żądania i rozpoczną się „normalne" negocjacje.
Rząd co chwila wprowadza nowe podatki, ogranicza wolność, a nic się nie dzieje. Podwyżkę wieku emerytalnego wprowadzono wbrew opinii 90 proc. Polaków. Dlaczego zatem protesty wybuchły z powodu ACTA?
Przebrała się bowiem miarka. Wolność obywatela ogranicza się już w znaczny sposób. Chleb zabiera się już od lat, ale jak próbowano zabrać igrzyska – czyli internet – to ludzie nie wytrzymali i się zbuntowali.
Na początku rząd atakował protestujących, a potem się wycofał. Dlaczego?
Dlatego że na początku nie rozumiał motywów działania ludzi. Liczył na szybkie uspokojenie protestów lub zastraszenie ich. Uderzenie w protestujących spowodowało jeszcze większe wzburzenie. Protesty objęły całą Europę i to przeważyło.