Prześwietlanie na ekranie
Kino uwielbia grzebać wielkim ludziom w życiorysach. W tym sezonie robi to nawet częściej niż zwykle
Temat wywołał oczywiście „Lincoln", ale o nim sza, bo koledzy i koleżanki już go na tych łamach opisali z przodu i z tyłu. Na szczęście innych „biopic" (biography picture) – dostatek. Z tym, że co film, to afera. Więc od razu wyjaśnijmy. Takie obrazki kręci się nie po to, by załatwić młodzieży ściągę z historii, lecz by przyciągnąć widza i – w miarę możliwości – wywołać skandal. Więc żadnego streszczania życiorysów jak w ankiecie personalnej, tylko parę zakrętów życiowych plus wywlekanie rzeczy wstydliwych. Filmowy „Amadeusz" (wprawdzie geniusz, ale debil) tyle ma wspólnego z prawdziwym Mozartem, co ja z Beethovenem.
A przecież bywało gorzej. Jak Stalin chciał wzmocnić morale, to kazał kręcić filmy o Pawliku Morozowie i Iwanie Miczurinie. Jak Hitler chciał zmobilizować masy, kazał kręcić o Fryderyku Wielkim i Bismarcku. Wszystko do gruntu skłamane. Teraz już bywa z tym lepiej. Niewiele lepiej, ale lepiej.
Spod prysznica do historii
Na świeżo mamy „Hitchcocka". Oto Anthony Hopkins z doczepionym podgardlem, nadmiernie wywatowaną marynarką i poduszką, która wydyma mu brzuszysko. Hitchcock akurat nakręcił „Północ – północny zachód". 46 filmów i sześćdziesiątka na karku, a tu krytycy piszą, że kulminacja w filmie „przeciągnięta". „Ten krytyk dawno sam nie zaznał kulminacji" – pociesza go żona. Ale dziennikarze skaczą do oczu: „Czy nie czas się już wycofać"? W domu też w sumie niekomfortowo. Żona radzi, by się nie wylegiwał w wannie, bo od tego mu się skóra marszczy i wygląda jeszcze gorzej niż zwykle, o ile to możliwe. No i stare nałogi. Alkoholik, popija pokątnie, by żona i sekretarka go nie nakryły. Kompulsywny żarłok, co noc trzyma wartę przy lodówce. Takoż erotoman. Nocą przekręca klucz w zamku i wpatruje się w fotki zalotnie rozebranych panienek. Przez otwór w ścianie podgląda aktorki przebierające się w garderobie. Czyli i w życiu, i w filmie – ostatki. „Złożyli mnie do trumny, a teraz przybijają wieko".
Ale Hitchcock raz jeszcze próbuje zawalczyć. Nie nakręci kolejnej grzecznej intrygi z Jamesem Stewartem. Da po całości. Będzie o psychopacie, który wygrzebał z grobu własną matkę, przebierał się w jej ciuchy i dźgał rzeźnickim nożem, kogo popadnie. Kazirodztwo i transwestytyzm, „w sumie nie jest to przeciętny czubek" – zachwala pomysł producentom. Jednak Paramount Pictures forsy wyłożyć nie chce – ,„Film o pedziu w kiecce po mamie?", nie ma mowy. No i cenzura. Jak nakręcić scenę zabójstwa pod prysznicem, skoro kodeks Haysa zabrania pokazywania noża wchodzącego w ciało? Poza tym niedopuszczalne jest pokazywanie w filmie klozetu, o spuszczaniu wody nie wspominając. Hitchcock uspokaja: „Moje morderstwa są wzorem dobrego smaku i dyskrecji".
I, skoro nikt nie chce wyłożyć kasy, kręci film za swoje. Każe wykupić z księgarń i wykraść z bibliotek wszystkie egzemplarze powieści o swoim bohaterze, by widzowie poznali zakończenie dopiero z filmu. Kiedy studio planuje wprowadzić film tylko do dwóch kin, w dodatku po cichu (skandal wisi w powietrzu), odwija się. Szczuje kierowników, by ściągnęli na seanse policję, bo „pan reżyser obawia się histerycznej reakcji widzów". To chwyta. No i mamy „Psychozę". A scena zabójstwa pod prysznicem staje się częścią popkultury XX wieku.
Odsłona kolejna filmowych biografii – Franklin Delano Roosevelt (w Poznaniu główna ulica). Jeszcze nie ten z Jałty. Wręcz przeciwnie. Jest słoneczne lato 1939 r. Do Waszyngtonu ściąga Jego Wysokość Jerzy VI z małżonką Elżbietą. Z tym, że ów koronowany Jerzy nie jest tym bezradnym jąkałą, jakiego wylansował przed trzema sezonami hit „Jak zostać królem". Kalkuluje trzeźwo – Hitler ma technologię i jest zorganizowany jak nikt inny na świecie. Pokonać może go tylko wspólny wysiłek USA i Anglii. Ale Roosevelt (w roli prezydenta – Bill Murray) akurat do tego przekonania nie ma. Interesują go głównie przeciągi, bo od nich cierpi. Uwielbia kulać się na swoim wózku tam i z powrotem. Ale w grę wchodzi jeszcze apetyczna kuzyneczka prezydenta, na którą chciałby się puścić ze szkodą dla wierności małżeńskiej. I tu się zaczyna jazda. Prezydent mediuje – cały czas na wózku – bo tu Hitler i drugi front, a tu ta kuzyneczka.