Mowa nienawiści
Agnieszka Holland czuje się oszukana przez Platformę Obywatelską. Dlaczego? No przecież nie dlatego, że dług publiczny rośnie, ani nie dlatego, że z dnia na dzień powiększa się grupa ludzi żyjących poniżej minimum socjalnego.
Pani Agnieszka nie odda już nigdy więcej głosu na Tuska, bo ten „obiecywał związki partnerskie i in vitro", a słowa nie dotrzymał. Na miejscu premiera nie przejmowałbym się zbytnio deklaracjami pani reżyser. Znana jest bowiem z tego, że co jakiś czas ogłasza analogiczne manifesty, a w finale i tak robi wszystko, żeby żyło się lepiej. Może nie wszystkim, ale kto by się przejmował plebsem.
Na wypadek gdyby tym razem znana artystka mówiła poważnie, Wojciech Maziarski z „Gazety Wyborczej" postanowił jednak nią potrząsnąć i ustawić ją do pionu: „A jeśli jedyną realną alternatywą będą rządy IV RP? Jeśli pozostałe obozy polityczne okażą się za słabe, by zagrodzić drogę do władzy wrogom nowoczesnej europejskiej wolności? Wówczas też nie zagłosuje Pani na oszustów z PO?". Nie da się ukryć, że ma sporo racji. Kto by chciał żyć w kraju usianym fotoradarami, podsłuchami i aresztami wydobywczymi. Że co? Że już w takim żyjemy? No to tym bardziej po co coś zmieniać?
Zawsze kiedy słyszę straszenie IV RP, zastanawia mnie, skąd u niektórych tak mocny upór i niechęć do rozwoju. Producenci oprogramowania, nie przymierzając taki Microsoft, są wręcz dumni z tego, że co kilka lat wypuszczają nowe wersje swoich produktów i oznaczają je kolejnymi cyferkami. My tymczasem kolebiemy się z III RP niczym na Windows 3.1 i za żadne skarby nie chcemy pójść o krok dalej. Cokolwiek by jednak mówić, Gates stworzył produkt rozwojowy, a RP 3.0 jest niczym Atari XE. Kiedyś może i cieszyło, ale rozwinąć tego nie było jak, więc zbankrutowało.
Wspomniałem o aresztach wydobywczych? No to nie można zapomnieć o Brunonie K. Jak się okazuje, nie dość, że chciał wysadzić parlament, to dodatkowo miał zamordować swoją teściową. A wszystko to pod czujnym okiem służb specjalnych, które od kilku lat nie spuszczały go z oka i otaczały szczelnym kordonem tajniaków. Jeszcze chwila, a Brunon stanie się bohaterem hollywoodzkich filmów grozy, a bajkopisarz zatrudniony przez prokuraturę zdobędzie tegoroczną nagrodę Nike. Musi tylko dopracować warstwę chronologiczną swojego dzieła, a konkretnie fragment: „Kobieta (...) ostatni raz widziana była rok temu. (...) (Jej) ciało leżało w leśnym młodniku (...) ponad 2 lata".
Ale co tam jakiś biedny facet ewidentnie wrabiany w zbrodnie, których nie popełnił. Że siedzi w więzieniu? Kogo to...? Zajmijmy się tematami, które są naprawdę istotne dla przyszłości naszej młodej wciąż demokracji. Na obrzeżach niedawnej dyskusji na temat związków partnerskich pojawił się znów temat parytetów dla homoseksualistów. To nie żart. Istnieje taki pomysł. Oddaję głos Magdalenie Środzie, która jakiś czas temu stwierdziła: „Uważam też, że na wzór parytetów płci homoseksualiści powinni się domagać parytetów orientacji seksualnej. Trzeba zawyżać horyzonty. (...) Tak więc, skoro odsetek osób homoseksualnych w społeczeństwie wynosi jakieś 5 proc., to dla wzmocnienia wykluczanej grupy powinniśmy domagać się 10-procentowego parytetu". Strach pomyśleć, jak będzie uzupełniane to 5 proc. Niezależnie jednak od tego, jeśli ten plan się powiedzie, czeka nas kolejna fala emigracji. No bo co zrobią specjaliści w swoich dziedzinach niemający szansy na pracę z powodu braku partnera rzyciowego?
A propos. Piotr Szumlewicz znów zajął się moją osobą na antenie Superstacji i stwierdził, że mam „obsesję na punkcie seksualności". Szanowny Panie. Jestem jedynie skrybą opisującym otaczającą nas rzeczywistość. To nie moja wina, że głównymi tematami, którymi zajmuje się obecnie nasze państwo, są kwestie facetów w sukienkach oraz to, kto, z kim i w jakich konfiguracjach powinien lądować w łóżku. Przyznać jednak muszę, że debata publiczna faktycznie idzie ostro w kierunku tematyki magazynów dla facetów. Niby kierunek słuszny, jednak jest jedno podstawowe „ale". W takich magazynach występują babki, które nawet bez Photoshopa wywołują odruchy pro-life. To zaś, co odchodzi na scenie politycznej, to zwykłe pieprzenie od rzeczy.