
Akuszer śmierci
Rząd prywatyzuje służbę zdrowia. Przerzuca koszty leczenia na pacjentów
Krzysztof Bukiel, przewodniczący Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy, rozumie kolegów po fachu. Bo choć prezes NFZ Agnieszka Pachciarz uspokajała, że fundusz będzie karać za poważne błędy, np. w dawkach leków, to przepis jasno mówi o „każdym błędzie na recepcie". – Być może jest tak, że my, lekarze, sami się napędzamy, ale rządzący się cieszą. Osiągnęli efekt: lekarze boją się wypisywać recepty – mówi Krzysztof Bukiel, z wykształcenia lekarz internista. Uważa, że 2 mld zł oszczędności w 2012 r. NFZ zawdzięcza nie tylko negocjowaniu cen usług medycznych, ale właśnie ustawie refundacyjnej. – Zasady refundacji są teraz tak zawikłane, że trzeba by godzinami studiować przepisy, zamiast leczyć. Dziś konkretny preparat handlowy na chorobę wrzodową może być w pełni refundowany w przypadku samej choroby, refundowany w połowie przy profilaktyce i pełnopłatny w przypadku wrzodów występujących jako skutek uboczny przy zażywaniu leków przeciwbólowych. Lekarzom bardzo trudno się w tym połapać. Wielu woli nie ryzykować kary, więc pacjenci płacą pełną kwotę, a fundusz oszczędza – wyjaśnia Krzysztof Bukiel. Przewodniczący OZZL krytykuje politykę lekową rządu: – U nas wciąż zniżki obowiązują nie na substancję czynną leku, ale na jego nazwę handlową. Tabletki o identycznym składzie mogą się znacznie różnić ceną, bo na lek danego producenta rząd przewiduje zniżkę, a na drugiego nie. Jako OZZL od miesięcy postulujemy, by refundować substancję czynną, ale rządzącym się to najwyraźniej nie opłaca – mówi doktor Bukiel. I zgadza się z liberałami, że gdyby w ogóle znieść refundację, znaczna część leków mogłaby się okazać tańsza niż po refundacji. – Dziś ceny niektórych leków szybują właśnie dlatego, że rząd przyznał na nie refundację. Producent wie, że państwo za nie dopłaci, więc podwyższa cenę. Niedotowane odpowiedniki mogą być tańsze – przekonuje doktor Bukiel.
Maszynka się nie zna
Sporo rząd oszczędza na specjalistach, a ściślej – skierowaniach do nich, które muszą wypisać lekarze pierwszego kontaktu. Odkąd rolę lekarzy rodzinnych zredukowano do wypisywania leków na przeziębienie i skierowań do specjalistów, NFZ pobiera opłaty za trzaśnięcie drzwiami. Korzystający z państwowej opieki zdrowotnej nie wyleczy bowiem chorób przewodu pokarmowego, krążenia, cukrzycy czy astmy bez odwiedzin u lekarza rodzinnego, który – choć wyleczyć je potrafi – nie ma do tego prawa. Wypisuje więc skierowanie do kardiologa, pulmonologa czy diabetologa, który najbliższy termin ma za kilka miesięcy. Żeby się nie udusić, nie paść na zawał albo powstrzymać rozwój nowotworu, pacjent płaci więc za wizytę prywatną. A potem za zabieg, który bez refundacji kosztuje kilka tysięcy. Wybór jest prosty: pieniądze albo śmierć. Nietrudno zgadnąć, co wybierają pacjenci.
Krzysztof Bukiel uważa, że sytuację uzdrowiłaby rehabilitacja lekarza pierwszego kontaktu, dziś traktowanego jak maszynka do wypisywania recept, lekceważonego zarówno przez system, jak i pacjentów. – Kiedyś w ramach podstawowej opieki zdrowotnej można było bez skierowania leczyć się u internisty, ginekologa, pediatry i stomatologa. I to wystarczało. Lekarze POZ leczyli cukrzycę, astmę, podstawowe choroby tarczycy. Dzisiaj lekarz rodzinny ma obowiązek odsyłać takich pacjentów do specjalistów. Endokrynolog, lekarz bardzo wąskiej dziedziny, przygotowany do diagnozowania i leczenia skomplikowanych schorzeń przysadki, zajmuje się więc wypisywaniem leków na nadczynność tarczycy. Nic dziwnego, że osoby wymagające specjalistycznej pomocy miesiącami czekają w kolejce – tłumaczy doktor Bukiel. Obecnie lekarz rodzinny nie może nawet przedłużyć na kolejny rok recept na choroby przewlekłe. Astmatyk czy cukrzyk, który z definicji ze swoją chorobą zmagać się będzie do końca życia, musi co roku potwierdzać diagnozę u specjalisty. NFZ nie przewidział, że z cukrzycy się nie wychodzi, więc tysiące przewlekle chorych blokują kolejki nowym pacjentom rzeczywiście potrzebującym pomocy. W konsekwencji choroby, które we wczesnym stadium można leczyć bezinwazyjnie, rozpoznawane są często na etapie, gdy pomóc może już tylko operacja. Wcześnie rozpoznane polipy jelita grubego wystarczy wyciąć. Niezdiagnozowane prowadzą do nowotworu i – przy optymistycznym scenariuszu – wycięcia jelita. Pesymistyczny, częsty przy obecnych kolejkach do specjalistów, zakłada przerzuty i śmierć.