Śmiesznie czy strasznie?
Politycy jeszcze nigdy tak otwarcie nie przyznawali, że ordynacja wyborcza służy głównie im samym. Na propozycje reform spuszczają kurtynę milczenia
Widać jak na dłoni, że posłowie rozsmakowali się w korzyściach, jakie daje im status quo, za nic mając kondycję polskiej demokracji. O tym, że doskonale zdają sobie sprawę z ułomności sposobu wybierania posłów, świadczą chociażby ich wypowiedzi z ostatnich dni. Że jest źle, zgadzają się politycy od lewa do prawa. Grzegorz Schetyna w Radiu RMF FM szczerze przyznał, że krytycznie podchodzący do rządów Kukiz i Holland długo jeszcze nie będą mieli alternatywy. „Jesteśmy najlepsi z tego, co jest" – podsumował. Zmieleni. pl działają coraz prężniej właśnie dlatego, że nie podoba się nam to owo „coś, co jest". „Mam dosyć wybierania pomiędzy dżumą a cholerą" – ripostował zaraz po tej wypowiedzi Paweł Kukiz.
Roman Giertych nie pozostawia suchej nitki na ordynacji. W programie „Fakty po faktach" w TVN 24 stwierdził wprost: „Sposób rekrutacji posłów do Sejmu jest tak wadliwie dobrany, że powoduje, iż ten Sejm poważnymi debatami się nie zajmuje. I każdy to widzi". Artur Dębski z Ruchu Palikota daje receptę na zostanie posłem: „Wanda Nowicka nie została posłanką, bo nazywa się Wanda Nowicka, ale dlatego, że startowała z Warszawy z drugiego miejsca na liście". Gdy jednak próbujemy na serio porozmawiać o zmianach, politycy spuszczają nos na kwintę.
Ryba psuje się od głowy. Z najnowszego sondażu CBOS wynika, że 66 proc. Polaków jest niezadowolonych z sytuacji w kraju. Frekwencja podczas wyborów woła o pomstę do nieba. To jest właśnie ocena „tego czegoś", co niektórzy nazywają klasą polityczną. Pragmatyczni Polacy szybko się zorientowali, że od ich udziału w wyborach bardzo niewiele zależy. Że zamiast święta demokracji mamy do czynienia z cementowaniem systemu, którego filary pozostają nienaruszone od ponad 20 lat. A niegłosująca większość sprawia, że ułomna ordynacja proporcjonalna staje się jeszcze bardziej dysfunkcyjna i jeszcze bardziej odległa od codziennych trosk przeciętnego Kowalskiego.
Frekwencja podczas wyborów woła o pomstę do nieba. To jest właśnie ocena „tego czegoś", co niektórzy nazywają klasą polityczną
Proponowany przez Ruch Obywatelski na rzecz JOW brytyjski model wyłaniania członków parlamentu jest rozwiązaniem sprawdzonym i czytelnym. Umożliwia rozliczenie konkretnego posła z realizacji obietnic wyborczych, wymaga ciągłego kontaktu z mieszkańcami jego własnego, niewielkiego okręgu. A nic lepiej nie sprowadza polityka na ziemię, jeśli zbytnio oddali się od realiów dnia codziennego. A o to, jak widzimy na Wiejskiej, bardzo łatwo. Przy jednomandatowych okręgach wyborczych znacznie trudniej zajmować się tematami zastępczymi, siłą rzeczy trzeba pochylać się nad tym, na co zwracają uwagę ludzie. Najpóźniej za cztery lata trzeba będzie z nimi stanąć twarzą w twarz. Inaczej nie ma co myśleć o kolejnej kadencji.
Ordynacja większościowa zmienia kierunek komunikacji pomiędzy parlamentarzystami a głosującymi o 180 stopni: to już nie obywatel chce zabiegać o spotkanie z posłem – to poseł musi chcieć spotykać się z obywatelami i zajmować sprawami, na które zwraca się mu uwagę. Inna droga to polityczna śmierć. Dziś większość polityków martwi się głównie o to, aby nie podpaść władzom partii. A to zdecydowanie za mało trosk jak na tak kluczową dla demokracji funkcję.
Co nietypowe dla jakichkolwiek debat, w sporze o sposób wybierania posłów brakuje nam adwersarzy. Przecież zawsze, gdy dyskutuje się nad jakąś kwestią, pojawiają się głosy i argumenty za oraz przeciw. Tym razem jest inaczej. Obowiązujących rozwiązań nie broni nic. I pewnie dlatego trudno znaleźć przekonujących, że jednak lista krajowa jest niezbędna. I nie ma się czemu dziwić. Argumenty przeciw okręgom jednomandatowym są bardzo łatwe do zbicia, a zniechęcenie do reguł obowiązujących dzisiaj jest powszechne. Widać to szczególnie wyraźnie, gdy przeczyta się komentarze pod artykułami opisującymi naszą akcję. O ile czasem nawet prognoza pogody jest w stanie wzbudzić wśród polskich internautów gorącą dyskusję, o tyle w tym wypadku komentujący tylko utwierdzają nas w przekonaniu, że mamy rację.