
Kiedy politycy śpią, budzi się kino
Gaz łupkowy was zabije. Wszystkich
No i masz! Już się nam rysowało eldorado z gazem łupkowym, już przychód i fortuna, a tu jakiś dywersant wypuszcza na ekran hollywoodzkie krytykanctwo! Mamy w kinach film z gatunku: jak mieć przyjemność z tygrysem. „Troszku smieszno, troszku straszno". O tym, że miejscowi na gazie mogą zarobić (smieszno), ale na tym samym gazie mogą się przekręcić na amen (straszno). Nazywa się „Promised Land", czyli ni mniej, ni więcej „Ziemia obiecana". Wajda nakręcił coś pod tym samym tytułem i też przyłożył kapitalistom.
A teraz mamy na ekranie publicystykę amerykańską na polskie tematy. Bo w amerykańskim filmie – całkiem jak u nas – zjawiają się spryciarze, którzy próbują wykupić od miejscowych ziemię, pod którą zalega gaz łupkowy. A ludzie jak te barany – na rzeź. Bo ludzi – także nas! – nikt nie uprzedzał. Bo rząd nie ostrzegał, bo media akurat zajęte były Waśniewską i Grycanką. Więc to nie rząd, ale zamorskie kino otrzeźwia obywateli! A my za nim apelujemy: drodzy Zachodniopomorzanie, wykosztujcie się na bilet do kina, zanim sprzedacie prawa do odwiertu na waszej działce. Zobaczcie, co gazownicy wam szykują. Bo od premiera się tego nie dowiecie.
Przy okazji – nie liczcie na rodzimych filmowców. No bo na naszym ekranie ciągle biegnie o tym, jak się wciąga białą kreskę z dekla w ubikacji. A dla odmiany: że jakiegoś inteligenta coś pobolewa w lewej łydce... Tego mamy pełen skład. W kwestii naszego gazu łupkowego amerykański film odwala czarną robotę za cały nasz rząd i liczne agendy jego.
Placówka (prawie jak u Prusa)
W „Promised Land" (premiera w Polsce: 22 lutego) ujawnia się „nowy" Matt Damon – przyszedł czas na poważne role, bo czy ktoś sobie wyobraża Bourne'a z postępującymi zakolami? Dorastał na farmie: „futbol w piątek, wyścigi na traktorach, rodeo z krowami". Ale on się „wysferzył". I teraz pewna „firma dziewięciomiliardowa" wysyła tego zdolnego sztyfta, żeby na głuchej prowincji, gdzie farmerzy przędą bardzo cienko, przygotował grunt pod odwierty gazu łupkowego. Zadanie pozornie wydaje się łatwe, bo tu wszyscy przymierają w jednym sklepie: „jedzenie, broń, gitary i paliwo". Żadnych kart kredytowych – tylko gotówka. Nawet konie mają tu tak małe, że przypominają raczej kucyki.
Wypisz, wymaluj nasze Zachodniopomorskie. I nagle – cud na prostej drodze. Jeśli miejscowi zgodzą się na odwierty, pieniądze z wydobycia trafią do miejscowego hrabstwa. A to oznacza inwestycje, nowe miejsca pracy i ogólną prosperity. Dzieciaki miejscowych wreszcie pójdą do dobrego college'u, nie zaś, jak od pokoleń, na kursy rolnicze. Miejscowi niby kiwają głowami, ale chcą wiedzieć, ile z tego będzie – tak na rękę. Podobno miliony dolarów. Tylko że oni też niegłupi. Poszperali w necie i mówią dokładnie to, co nam dzisiaj wysłannicy Gazpromu, który pilnuje rytmiczności dostaw na Zachód. Że wydobycie gazu zatruje wody gruntowe, że jak się odkręci kran, to woda będzie kopać żywym prądem. Bo sam gaz jest w porządku, ale jego wydobycie narusza równowagę geologiczną i może doprowadzić do katastrofy. Miejscowy lider może by i przekonał kmiotków, ale to są drogie rzeczy. Więc ile w łapę? „Trzydzieści tysięcy. Mało?". Mieścina nie ma wyjścia. Sztyft tłumaczy: załóżmy, że się nie zgodzą na wydobycie. I co? Kompania i tak wykupi wszystkie tereny dookoła. Ich sąsiadom za prawo wydobycia zapłaci jak za zboże. A potem wróci do tych paru opornych, którzy tymczasem będą przymierali głodem w otoczeniu okolicznego bogactwa. I wtedy ze wstydu i rozpaczy, niestety, będą musieli się zgodzić na stawki głodowe za wykup praw do odwiertu.
Prawdziwa zabawa się zacznie, gdy do gry wkroczą ekolodzy i pokażą miejscowym dowody na niszczycielskie wydobycie: tabelki, zdjęcia krowich ścierw, świadków. Ale gazownicy wiedzą swoje. Ekolodzy? A oni co, nie biorą? Na rozwój organizacji oczywiście. Może chorzy? Więc zieloni, owszem, biorą kopertowe. Ale to cwane gapy. Doją od koncernu, ale jednocześnie – za jego pieniądze – robią swoje. Buntują wieśniaków. Ci są coraz bardziej skołowani. Słyszą: jesteście przeciw czystemu gazowi łupkowemu, to znaczy, że jesteście za brudną ropą i węglem. Czyli za truciem. Więc: egoiści z was i wrogowie społeczni. Można by się co do tego na miejscowym zebraniu posprzeczać, ale czas nagli. Trzeba szybko opuścić salę gimnastyczną miejscowej szkoły, bo lokalna drużyna koszykówki musi ćwiczyć. Poza tym: co prości ludzie mają do tej awantury między ekologami i wielką kompanią gazowniczą? Z jednej strony bieda, z drugiej – potencjalne zatrucie i śmierć. Co lepsze?