Wezuwiusz rozsadzi Europę?
Prawdziwą grozę w europejskim establishmencie budzi bezprzykładna klęska premiera Montiego, ulubieńca liberałów
W Bułgarii ulica obaliła rząd z powodu podwyżek cen energii elektrycznej, ale to był tylko impuls, który wyzwolił powszechne niezadowolenie z niskiej jakości życia, biedy, braku perspektyw i kompletnej nieudolności państwa.
W Polsce mandaryni odpowiedzialni za przestawianie medialnej wajchy na wszelki wypadek wykluczyli Bułgarów z agendy newsów, aby coś się Polakom źle nie skojarzyło. Podobnie wyłączane są strajki, manifestacje i walki uliczne w Grecji, Portugalii, Hiszpanii i we Włoszech. Wyrzucono nawet masowe protesty Duńczyków przeciwko islamskim emigrantom. Wszędzie tam, gdzie polityka budzi sumienia, emocje i energię obywateli, polskie media głównego nurtu, jak to się mówi, nabierają natychmiast wody w usta. A przecież obrazki z pałowania i gazowania manifestantów w Europie budzą najgorsze skojarzenia – aroganckiej władzy, która odgradza się od obywateli kordonami ciężkozbrojnej policji i murem obojętności.
Kolejny system kona na naszych oczach. Komunistyczną utopię zastąpiła neoliberalna i nierealna bajka
Europa przypomina beczkę prochu z tlącymi się w wielu miejscach lontami, ale establishment wpatrzony w telewizyjne obrazki i wybrane gazety udaje, że jego to nie dotyczy. I owszem – dopóki protestujący wyrażają tylko swój żal, rozgoryczenie i ból, masa krytyczna jeszcze się nie wykluwa. Protestujący wiedzą, że koszty spekulacji, kantów, korupcji, wielokrotnego bogacenia się nielicznych przerzucane są na najbiedniejszych. To im obcinane są pensje, miejsca pracy, zasiłki – to oni płacą dzień w dzień za wspaniałe życie wybrańców z klasy wyższej, która korzystała za czasów prosperity i korzysta z kryzysu. Statystyki rozwarstwienia społecznego w Europie są nieubłagane – i coraz częściej przypominają latynoskie, bananowe republiki sprzed dwóch, trzech dekad. I nie chodzi o nielicznych oligarchów, ale o pasożytniczą, pławiąca się w luksusach klasę wyższą.
Dopóki więc gniew ludu kieruje się przeciwko politykom i państwu, efektem są tylko haniebne sceny ulicznych pacyfikacji. Kiedy jednak zaczną płonąć rezydencje, wille, zamknięte osiedla apartamentowców; kiedy koktajle Mołotowa zaczną wybuchać w bankach i złodziejskich korporacjach, które płacą podatki mniejsze niż sprzątaczki utrzymujące ich biura w higienicznej czystości; wreszcie kiedy zdesperowani podłożą ogień pod służące i podlizujące się bogactwu media, wtedy będzie już za późno na cokolwiek. Być może wówczas powstaną europejskie siły szybkiego reagowania – wyspecjalizowane w tłumieniu buntu szwadrony śmierci.
I syndrom europejskiej wojny domowej, znany z lat 30. ubiegłego wieku, powróci w nowej formie.
Wynik wyborów we Włoszech pokazuje, że czas do wielkiego społecznego wybuchu przyspiesza. Poparcie dla komediantów różnej prowieniencji ideowej zdumiewa, stanowiąc ewidentny dowód na to, że Włosi przekroczyli granicę jakiejkolwiek racjonalności.
Ale prawdziwą grozę w europejskim establishmencie budzi bezprzykładna klęska premiera Montiego, ulubieńca liberałów, kapitału, banków, eurokratów, Niemców, mediów oraz klasy wyższej. Cała budowana wokół niego mitologia zbawcy została zdruzgotana, a on sam sponiewierany i upokorzony przez rodaków. A razem z nim neoliberalna recepta na ratowanie kraju przed upadkiem.
Włosi odrzucili całą tę ideologię wraz z bezlitosną praktyką przerzucania kosztów bogactwa nielicznych na barki gwałtownie biedniejącej klasy średniej. Bo to ona zadecydowała, że gospodarcze pomysły Montiego zostały razem z nim wyrzucone na śmietnik. A jeżeli w wyniku zakulisowych gierek powróci on wraz z nowym centrolewicowym rządem, być może zostanie spełniona ostatnia przesłanka dla wielkiego wybuchu. Wezuwiusz znowu dymi...
Najgorsze bowiem dopiero przed nami. Jedyną reakcją na włoską chorobę było pikowanie na europejskich giełdach – finansowi analitycy nie mają złudzeń, którymi niestety żywią się politycy i ich medialni klakierzy. Włochy to nie Grecja, bez nich euroland nie istnieje, a konieczność wpompowania w umierającą gospodarkę setek miliardów euro przekracza niemieckie możliwości, szczególnie przed jesiennymi wyborami.