Jedź, Adaś, jedź!
Adam Małysz nigdy nie wylał tyle szampana co podczas zakończenia Rajdu Dakar w chilijskim Santiago
Coraz lepsze opanowanie samochodu rajdowego widać po wynikach i na treningu. Jeździ coraz szybciej, zdobył tytuły Mistrza Polski i Czech w rajdach cross country. Cały czas się uczy, jak być lepszym kierowcą. – Doświadczonym zawodnikiem jest np. Hołowczyc, który startował w ośmiu Rajdach Dakar – skromnie przyznaje Małysz. Te słowa potwierdza przypadek innego narciarza i rajdowca Luca Alphanda, który dopiero za dziewiątym razem stanął na najwyższym podium w Dakarze.
Inni zawodnicy oceniają Małysza wysoko. – Podziwiam go, bo w 2012 r. dojechał na metę Rajdu Dakar 200-konnym samochodem. Gdy wcześniej jechałem tym autem, 200-konny diesel był tak słaby, że myślałem, iż wniosę auto na wydmę na własnych plecach. Małysz jednak dał radę. To niezły wyczyn – ocenia belgijski kierowca i pilot rajdowy Jean-Marc Fortin. Z kolei pilot podkreśla szybkie postępy Małysza. – Na początku pokazywałem mu niektóre elementy jazdy rajdowej, teraz już niewiele mogę mu zademonstrować, raczej dyskutujemy o tym, jak najlepiej przejechać dany odcinek lub wykonać ćwiczenie. Podczas ostatniego Dakaru po kilku odcinkach powiedziałem mu, że trudno wyobrazić sobie, aby ktoś mógł je lepiej przejechać – zapewnia Marton.
Małyszowi w tym roku zaaplikuje kolejną dawkę ćwiczeń. – Cały czas jesteśmy na etapie pracy. Nie straciliśmy kontaktu z gruntem, wiemy, gdzie jesteśmy. Na razie nie mamy rozpisanego kalendarza startów. Ważniejsze od „gdzie" jest „co" trenować. Nie zdradzę jednak sekretów i naszych słabszych punktów. Powiem tylko, że zajmiemy się ich naprawą – mówi Marton.
Bez adrenaliny nie da rady
Małysz zawsze interesował się motoryzacją i nawet w czasach „narciarskich" dla przyjemności trenował samochodowe poślizgi na polu babci. Aby jednak trafić za kierownicę rajdówki, najpierw musiał do nowego pomysłu przekonać żonę. – Z początku wcale nie była zachwycona. Uważa, że jest to niebezpieczny sport. Jednak zrozumiała, że to moja prawdziwa pasja. Uzgodniliśmy, że po pierwszym Dakarze porozmawiamy, co dalej. Bałem się tej rozmowy, ale jak zapytała, co dalej będę robił, to mnie uspokoiło, po prostu wiedziała, że na miejscu nie usiedzę. Przez kilkanaście lat uprawiania sportu przyzwyczaiłem się do dużej dawki adrenaliny. Podobnie jest z innymi sportowcami, którzy bez adrenaliny popadają w depresje, konflikty – przekonuje Małysz.
Przyznaje jednak, że sam czasem czuje się nieswojo, gdy za oknami samochodu jadącego ponad 120–150 km/h migają drzewa stojące kilka marnych metrów od trasy. Ale przecież skoki narciarskie, w których narciarz ląduje z prędkością do 140 km/h, także niosą ze sobą ryzyko.
Rajdy to także inny świat pod względem organizacyjnym i finansowym. Małysz wspomina, że był zaskoczony tym, jak kosztowny jest to sport. – Moje całoroczne występy narciarskie kosztowały nie więcej niż 400 tys. zł. Tymczasem zespół samochodowy ma budżet sięgający kilkuset tysięcy euro, nawet do miliona. Z tego połowę pochłaniają starty w Europie – wylicza.
Rajdowiec wagi piórkowej
Problemem była również piórkowa waga skoczka. Do prowadzenia rajdowego auta trzeba sporo pary. Małysz musiał wzmocnić ramiona. Przytył 10 kilo, wzmocnił przede wszystkim mięśnie pasa barkowego. Teraz waży 65 kg. Jednak opon podczas rajdu i tak sam nie zmienia. – Asystuję Rafałowi. Podaję mu narzędzia, a on na wymianę koła potrzebuje niecałej minuty. Tego nikt nie pobije. Poza tym w naszej Toyocie jest hydrauliczny podnośnik – wciskam guzik i podnoszę jeden bok auta – wyjaśnia. Jako skoczek musiał przestrzegać dziennego limitu 1500 kalorii. Teraz może hulać i jeść dowolne ilości ulubionej kaczki w jabłkach i golonki. – Ograniczeń nie mam, ale stare nawyki pozostały. Dzięki nim jem porządne śniadanie, co przydaje się m.in. podczas Dakaru. Tam często nie ma czasu na jedzenie, więc zdarza się, że śniadanie musi starczyć aż do drugiej w nocy, gdy dojedziemy do mety. To właśnie dieta uchroniła mnie przed problemami – zapewnia Małysz.