Tusk w krainie marzeń
Przyjęta przez rząd strategia rozwoju Polski na najbliższe 17 lat jest zbiorem oderwanych od rzeczywistości haseł i pobożnych życzeń
W braku wyliczeń i wykazaniu zależności tkwi jeden z głównych problemów z tym dokumentem. Jego spójność pozostawia wiele do życzenia, nie ma zachowanego ciągu przyczynowo-skutkowego. Organizm gospodarczy to mechanizm naczyń połączonych. Razi brak zróżnicowanych scenariuszy, modeli budżetu, wpływu jednych czynników na inne. Trzeba pamiętać o tzw. efekcie motyla, którego trzepot skrzydeł w amazońskiej dżungli może wpływać na burzę w Europie. Z gospodarką trochę tak właśnie jest. Zdaję sobie sprawę, że zbadanie tych zależności to mozolna i żmudna praca. Tysiące zmiennych, mnóstwo możliwości i zależności, ale od twórców takiego dokumentu chyba właśnie czegoś takiego powinniśmy wymagać.
Bagatelizowana jest rola przemysłu. Autorzy strategii założyli, że liczy się tylko model postindustrialny. Sektor małych i średnich firm polskich określa się jako mało innowacyjny, bez zastanowienia się nad przyczynami takiego stanu rzeczy i bez szukania sposobów na zmianę sytuacji. W jaki sposób mają być innowacyjne, skoro są bezlitośnie łupione kolejnymi daninami? W dokumencie z lubością się podkreśla, że zagraniczne firmy są zdecydowanie bardziej innowacyjne niż nasze rodzime.
Powtarzanym jak mantra pomysłem jest wzrost edukacji i jakości pracowników w Polsce. Mamy stworzyć podstawę, zainwestować w naukowców, a wielkie koncerny i firmy z całego świata stworzą u nas centra rozwojowe technologii cyfrowych. Rezultat takiej polityki będzie taki, że z pomocą naszej kadry będą rozwijać badania, by następnie opatentować wynalazki w kraju pochodzenia korporacji. Wystarczy spojrzeć na wykres liczby patentów w Polsce i wyciągnąć wnioski. Po wejściu do Unii i otwarciu rynku liczba nowych patentów rejestrowanych w Polsce spadła o 2/3. Nikt nie analizuje przyczyn takiego stanu rzeczy. Mamy się stać jednym wielkim laboratorium, które można wywieźć w każdej chwili razem z naukowcami? Kolejne miliony mają opuścić kraj? Jeżeli taki jest pomysł na rozwój Polski, to czarno to widzę. Jak ta koncepcja ma się do rozpoczętej przez USA polityki reindustrializacji swojej gospodarki czy industrialnej polityki gospodarczej Niemiec? Czy raczej nie jest tak, że obecność rodzimych firm przemysłowych sprzyja rozwojowi innowacyjności?
Odrzucany jest model rozwoju określany jako azjatycki, ponieważ jest zbyt egzotyczny. Nie wspomina się jednak o tym, że poprzez industrializację swoich gospodarek startowały do nowoczesności Korea, Japonia czy Chiny. W Europie tak zbudowano potęgę Szwajcarii i Finlandii. Hiszpania w czasie negocjacji warunków wstąpienia do Unii uzyskała obietnicę stopniowego zdejmowania ceł w celu ochrony własnego przemysłu. Dzięki temu stworzyła mu szansę na nadgonienie zaległości technologicznych.
Budujemy drugą Holandię
Katastrofalne skutki może mieć pominięcie zagadnienia systemu finansowego i zagrożeń między-narodowych. W studium narracja w tych kwestiach sprowadza się do mglistego marzenia o przyjęciu euro, jakby to miało być naszym parasolem ochronnym. System finansowy to krwiobieg gospodarki, to broń ekonomiczna, którą w tej chwili światowe mocarstwa wywijają jak maczugą. Masowy druk pieniądza przez Narodowy Bank Polski i walący się światowy system finansowy to nie są rzeczy, które można przemilczeć. Nie analizuje się nieuczciwej konkurencji ze strony zarówno innych państw, jak i globalnych koncernów. Nie żyjemy w pustce. Każdy pilnuje swoich interesów, a my w świetle tego dokumentu w sprawach międzynarodowych finansów zachowujemy się jak dzieci we mgle. To jest realne zagrożenie, a tymczasem rząd w dokumencie strategicznym uprawia science fiction.
W strategii na lata 2020–2030 uwzględniono czas zmian generacyjnych i wymianę pokoleniową w elitach politycznych kraju. Gdybym był złośliwy, sparafrazowałbym to w ten sposób: „Dobra, jest rok 2030, teraz to się, młodzi, bujajcie, nas to już nie dotyczy, róbcie sobie, co chcecie". Dużo elementów w tej strategii to instrukcja, jak zapobiec wybuchowi niezadowolenia społecznego. Całość wygląda tak, jakby zaproszono naukowców, którzy prawdopodobnie są dobrymi fachowcami w swoich dziedzinach, i rzucono im hasło: dajcie nam cokolwiek. Ci w najlepszej wierze wysłali ministerstwu propozycje ze swojej dziedziny. Ktoś inny próbował ułożyć to w wątpliwą i mocno zideologizowaną całość, bez oglądania się na realia.