Tragedią podzieleni
Smoleńskie podziały są tak silne, że wspólnego upamiętnienia ofiar katastrofy przez ich najbliższych możemy się nie doczekać nawet przez następnych kilkadziesiąt lat
Rok temu, podczas obchodów drugiej rocznicy dramatu z 10 kwietnia, Grzegorz Schetyna, jeden z najbardziej wpływowych polityków partii rządzącej, wyraził nadzieję, że pamięć o 96 ofiarach katastrofy nie będzie więcej wykorzystywana politycznie. Wydaje się, że były wicepremier i szef MSWiA, uważany wciąż za partyjnego rywala premiera Tuska, sam nie wierzył w to, co mówi. Albo zaklinał rzeczywistość. Ta zaś jest brutalna. Trzy lata po katastrofie bez Smoleńska nie ma polskiej polityki. To, co dla jednych było osobistą tragedią i końcem prywatnego świata, dla partyjnych liderów stało się elementem utrzymania władzy (PO) lub mobilizacji elektoratu (PiS). Niestety, rodziny ofiar też wydają się niezwykle ważną częścią tej rozgrywki.
Był sobie pomnik
Pouczający wydaje się przypadek pomnika smoleńskiego, który w listopadzie 2012 r. odsłonięto w warszawskim kościele św. Anny. Częścią artystycznej instalacji jest krzyż z Krakowskiego Przedmieścia, który przed Pałac Prezydencki przynieśli harcerze. To ten sam krzyż, wokół którego rozgrywały się dantejskie i gorszące sceny latem 2010 r. Najpierw został przeniesiony do pałacowej kaplicy, by później stać się elementem rzeźby stworzonej przez Łukasza Krupskiego. Śp. Janusz Krupski, ojciec młodego artysty, zginął w Smoleńsku. W wywiadzie dla „Uważam Rze" twórca pomnika mówił o swoim marzeniu. „Żeby – mimo ostrych sporów i krzywd, które nawzajem już sobie wyrządzono po katastrofie – odnalazły się wspólne wartości. Przecież pod krzyżem z Krakowskiego Przedmieścia w pewnym momencie potrafili modlić się różni ludzie. Z prawa czy lewa, nieważne. Marzyłem, by pod tym pomnikiem, którego elementem jest właśnie ten krzyż, spotkały się nie tylko rodziny smoleńskie, ale także ci, którzy mają największy wpływ na to, co się dzieje, by stanęli tam pan prezydent Komorowski i pan prezes Kaczyński i pokazali Polakom, że mimo wszystkiego, co ich dzieli, mogą razem złożyć hołd tym, którzy zginęli 10 kwietnia. Chociaż ten jeden gest" – zwierzał się Łukasz Krupski.
W przypadku ofiar ze Smoleńska doszło do wielu karygodnych zaniechań ze strony polskiego państwa
Niestety, na marzeniach się skończyło. Nie pytając młodego rzeźbiarza o intencje, dziennikarze części prawicowych mediów rozpoznali artystyczną wizję w kościele św. Anny jako „pomnik pancernej brzozy". Umieszczenie motywu złamanego drzewa miało się zaś wpisywać w narrację rosyjskiego komitetu badania wypadków lotniczych MAK. „Okazuje się, że mit »pancernej brzozy« wrył się tak głęboko w świadomość opinii publicznej, że jest obecnie lansowany nawet w formie pomnika upamiętniającego ofiary wydarzeń z 10 kwietnia 2010 r." – napisał jeden z portali. Mimo że organizatorzy uroczystości w kościele św. Anny zaprosili wszystkich krewnych ofiar katastrofy, nie pojawiła się tam ani jedna osoba związana z zespołem ekspertów Antoniego Macierewicza.
– Po prostu rzeźba była trefna, a jej odsłonięcie nie zostało w jakimś sensie namaszczone przez polityków PiS. Dlatego uroczystość trzeba było zbojkotować – mówi osoba blisko związana z parafią akademicką na Krakowskim Przedmieściu. Dodatkowym zarzutem wobec pomnika autorstwa Łukasza Krupskiego był fakt, że nie znalazła się na nim tabliczka z krzyża, na której harcerze wypisali żądanie postawienia pomnika smoleńskim ofiarom w centrum stolicy.
Dzieli coraz więcej
Paweł Deresz, wdowiec po Jolancie Szymanek-Deresz, szefowej Kancelarii Prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, uważa, że podziały między rodzinami smoleńskimi są coraz głębsze. Jest jedną z osób, które wyjątkowo często wypowiadają się w mediach. Choć zaznacza, że aktywność ta wynika z zainteresowania mediów, a nie z faktu, że krewni ofiar sami narzucają się z wypowiedziami. W przekonaniu Deresza podziałom po katastrofie winien jest PiS, bo Smoleńsk stał się, jak mówi, „znaczną częścią ideologii tej partii". – Z góry zakładając zamach, prawa strona nieuczciwie gra kartą smoleńską. Jeżeli uwierzyć w tę teorię, to wiele razy publicznie zwracałem się o podanie nazwiska potencjalnego mordercy ze Smoleńska, bo chciałbym, żeby został ukarany. Prosiłem też o ekshumację prezydenta Kaczyńskiego, by przekonać się, czy mógł zostać zamordowany. I nic, bo przecież oskarżenia o zamach to tylko polityczna gra – mówi Deresz.