Ekstremalna jazda
Wywiad z Jarosławem Kazberukiem, kierowcą rajdowym, sześciokrotnym finalistą Rajdu Dakar
Dzisiaj to modne: biegać w maratonach, nurkować głębinowo, zdobywać szczyty. Wraz z quadowcem Rafałem Sonikiem proponujesz Dakar. Skąd w ludziach ta potrzeba ekstremy?
Z rozwoju. Przez wiele lat Polska była zamknięta, chodziło o przetrwanie w ramach systemu. W Europie Zachodniej takie apetyty realizowano wcześniej. My nabraliśmy ochoty na sporty ekstremalne dopiero teraz, gdy zrównaliśmy się poziomem życia z zachodnimi sąsiadami. Ale marzenie o przekraczaniu siebie jest potrzebą luksusową. Znajduje się na szczycie piramidy Maslowa – spełniamy ją, kiedy inne potrzeby zostaną zaspokojone. U mnie, sportowca, Dakar był naturalnym etapem – wcześniej przejechałem wszystkie rajdy wymyślone na świecie.
Ale dziś amatorzy lub półamatorzy porywają się na nieosiągalne. Wasza Akademia Dakar chce ich zabrać na najcięższy z rajdów.
Na razie chcemy pomóc tym z rajdową pasją, których nie stać na start w Ameryce Południowej (przeniósł się na ten kontynent w 2009 r.). Zapraszamy ich do Poland National Team i obiecujemy pomoc w przygotowaniach, dzielimy się know-how. W ramach akademii chcemy umożliwić udział w Dakarze tym, którzy w normalnych warunkach nie mieliby co marzyć nie tylko o starcie, ale o porządnym samochodzie treningowym. Wierzymy, że gdzieś w Polsce, na wsi, jest superutalentowany chłopak, który, gdyby dostał warunki do trenowania, przejechałby Dakar. Jeśli dopiszą sponsorzy, zrobimy ogólnopolskie eliminacje w stylu Camel Trophy, które kiedyś sam wygrałem.
Byłeś mistrzem Polski i reprezentantem kraju w judo, kiedy wraz z 20 tysiącami Polaków w 1996 r. zgłosiłeś się do eliminacji. Po co judoce rajdy?
Judo, jak większość sportów, może być zawodowo uprawiane do pewnego wieku. Jako 25-latek zacząłem się zastanawiać, ile jeszcze dam radę tego wyczynu uciągnąć. Nie chciałem skończyć, jak wielu profesjonalnych sportowców, którym po zakończeniu kariery życie się jakoś rozlazło, bo bez dyscypliny, wyjazdów, treningów, a przede wszystkim celu, nie bardzo widzą sens tego wszystkiego. Na szczęście miałem pasję rajdową. Powiedziałem sobie: człowieku, nareszcie możesz się w to zaangażować całą duszą i przeskoczyłem z jednej dyscypliny w drugą. Miesiąc w dżungli na zawsze mnie odmienił.
W jaki sposób?
Wyjechał chłopiec, któremu wydawało się, że jest facetem. Wrócił prawdziwy twardziel, świadomy, że niewiele jest w stanie go podłamać. Dzisiaj cieszą mnie tylko ekstremalne warunki, sytuacje trudne do rozwiązania, trudności. Takie, w których jeszcze raz mogę przeskoczyć samego siebie. I doświadczyć czegoś całkowicie nowego, bo każdy rajd uczy.
Czego nauczyło cię Camel Trophy?
Przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Niby wszystkie załogi – a z każdego kraju wybierano tylko dwie osoby – były superprzygotowane. Sprawdzała nas grupa, która selekcjonuje komandosów, również pod kątem odporności psychicznej, bo w sytuacjach o podwyższonym poziomie adrenaliny naprawdę łatwo komuś niechcący przyłożyć łopatą i go zabić. Przeszliśmy testy, ale dżungla Borneo pokazała, że na nią nie ma mocnych. Niby byliśmy silni jak tury, mieliśmy samochód z wyciągarką, ale natura kilka razy prawie nas zdeptała. Na przykład kiedy ulewa w górach zaczęła zmywać całe zbocza, razem z drzewami, a auta zatopiło nam po dachy. Ale dżungla depcze na co dzień – musisz uważać na insekty, z których połowa roznosi malarię, mimo upału wkładać buciory po kostki i długi rękaw, żeby ci nic jadowitego nie wpełzło. I smarować się różnymi maziami, na wypadek gdyby jednak wpełzło i ukąsiło. To walka o życie, i to kolektywna. Bez pomocy innych załóg nie przeżyjesz. Rywalizacja schodzi na dalszy plan. Przez ten miesiąc całkowicie się rozmyła i przypomniała o sobie dopiero na końcu.
Stąd kategoria Team Spirit i osobne punkty dla najbardziej pomocnej załogi?
W dżungli każdy sobie pomagał. Niby wzięto po dwóch najlepszych z każdego kraju, ale dopiero na miejscu okazywało się, kto jest tą alfą, prawdziwym liderem. I był nim gość, który potrafił pomóc największej liczbie ludzi. Ja i Michał byliśmy w tym mocni, bo w kategorii Team Spirit zajęliśmy czwarte miejsce, a wcześniej Polacy nigdy nie weszli do pierwszej dziesiątki.