Ubóstwo Franciszka
Nie chcę być złym prorokiem, ale najgorsze, co mogło się nam trafić, to deklarowane ubóstwo Franciszka
Ale przypuśćmy, że Duch Święty wskazał Franciszka, gdyż ten zadeklarował nowe oblicze Kościoła, skromnego, pokornego, a do tego ubogiego. To zapowiadana rezygnacja z pałaców, ze złota, ze służby i limuzyn...
Trudno o... gorszą wiadomość. Jeżeli macie jako takie pojęcie o globalnej ekonomii.
Gdyby chociaż część z miliarda katolików podążyła w ślady swego pasterza – no to co?
No to na przykład potaniałoby znacznie złoto, poza protezami dentystycznymi potrzebnemu głównie do wątpliwej ozdoby. Ale i... – uwaga – dla rezerw walutowych każdego państwa, nawet Korei Północnej. Tanie złoto, niepotrzebne, to brak pokrycia waszych dochodów. Tak na marginesie, jeśli złoto zbędne, to po kiego dźwigaliśmy te setki ton w okupację z Warszawy do Londynu i z powrotem?
Dobra, przesadziłem. No to przyjmijmy, że w ślad za Franciszkiem rezygnujemy ze służby i czyni tak część z miliarda katolików. Oznacza to gigantyczny wzrost bezrobocia. U mnie w rodzinie pracuje niania i gosposia. Oczywiście mogę sam sobie wychowywać wnuczkę i prasować koszule. Zawsze powtarzam – mogę to robić i potrafię. Ale dwie osoby tracą pracę, a ich bliscy środki do życia. Rzecz jasna mogę też przestać jak Franciszek, a jeżdżę, poruszać się chryslerem i range roverem. I jak w Chinach poruszać się rowerem (pamiętacie Katie Melua? „There is nine million bicycles in Beijing" – ale ani jednego dobrego kolarza!). Pewnie, że mogę chodzić pieszo. Ale zbankrutują czołowe fabryki samochodowe, Rolls Royce, Bentley, Porsche, Mercedes... Inżynierowie i wynalazcy.
Mogę jeść owsiankę, ucieszą się gęsi z Prowansji, bo odstawię foie gras... Przestaną być tuczone. Ale przestaną też być potrzebne, nikt zbędnych ptaków karmić nie będzie. Nawet świń.
Mogę nie mieszkać w apartamentach – no to zrujnuję wszystkie hotele... Kto chce, może tę litanię ciągnąć w nieskończoność. Ale pragnę zwrócić uwagę na jedno. Ojciec Święty bardziej jest potrzebny jako wyznacznik wiary i potwierdzenie dogmatu o swojej w tej kwestii nieomylności (i to tylko wyróżnia go w świecie) niż ogranicznik konsumpcji i rozwoju.
Nic to nowego. Niemal każdy nauczyciel w szkole średniej zaczyna kurs od najstarszych zabytków literatury. Czyli od „Legendy o św. Aleksym". Jak sam tytuł wskazuje – to legenda. Wierszowana bajeczka o książęcym synu, który w czasie nocy poślubnej z przepiękną dziewczyną rezygnuje z consummatum, a nad ranem znika z domu, ślubując wierność Bogu. Włóczy się kilkanaście lat po świecie, ślubuje ubóstwo, a przypadkowo sprowadzony do Rzymu (tam się akcja odbywa) – kilkanaście lat mieszka u ojca pod schodami, trudniąc się żebractwem. Nikt go nie rozpoznaje, to grecka tragedia, żona czeka wierna niczym Penelopa na Odyseusza, ojciec włosy rwie z głowy... Nasz żebrak Aleksy w końcu umiera w aureoli świętego, w kondukcie pogrzebowym rusza więc papież. Hm, dobry średniowieczny wzór dla krzyżowców – wzór wierności kobiet, stąd zapewne popularność tej legendy. Ale ogólnie stek naiwności. W końcu ten cały Aleksy uporczywie uchylał się od pracy, utrzymywania rodziny, nie mówiąc już o tym, że jego stosunek do ojca nazwać trzeba sadystycznym...
Nie wiem, jak to tam dalej będzie z Franciszkiem. Mam wielką nadzieję, że się nawróci. Zrozumie, że my wcale nie potrzebujemy ubogiego papieża. Nawet jak to się ładnie sprzedaje, to jest to marny biznes.