Rewolucja ante portas?
Wrogiem rewolucji zawsze są stare, reżimowe elity. Zakochane w sobie, przekonane o swojej niezbędności
Kryzys, który nęka Europę i coraz śmielej wkracza do Polski, nie ma już nic wspólnego z postkomunizmem, walką „Solidarności" i sporami po 1989 r., jakie dręczyły naszą scenę polityczną. To autentyczne dziecko neoliberalizmu, czyli pewnej formy, w jaką wyewoluował kapitalizm z przeróżnych przyczyn, ale jedną z nich był na pewno gwałtowny rozwój rynków finansowych, które zdominowały tradycyjną przedsiębiorczość i biznes skupiony na produkcji dóbr i usług. Finansowe gry, dzięki bańkom spekulacyjnym, okazały się wielokrotnie bardziej opłacalne dla graczy niż inwestycje w wytwarzanie jakichkolwiek dóbr. Najważniejszym dobrem stały się po prostu same pieniądze i nieprzypadkowo wielkie śledztwo zachodnich mediów przyniosło zapierającą dech wiedzę o 30 bln dolarów ukrytych w tajemniczych rajach podatkowych. I nie są to pieniądze mafii, ale szacownych obywateli, często z państw Unii dręczonych przez różne deficyty. Te biliony pokryłyby europejskie braki z naddatkiem.
Bez wroga w ogóle nie ma rewolucji, nawet tak cywilizowanej jak amerykańska walka o niepodległość. Bez Anglików i rojalistów Stany Zjednoczone nigdy by się nie narodziły
Związek między systemem zorganizowanego złodziejstwa (ukrywanie zysków przed podatkami) a kłopotami, w jakich znaleźli się obywatele Europy, nie wydaje się skomplikowany – wydrenowane budżety państw, życie na kredyt, wreszcie pozorny rozwój, który nie zasila państwowej kasy, nie spływa w dół i nie wzmacnia masowej konsumpcji. A jednocześnie coraz szerzej rozwarte nożyce między luksusem, w którym pławi się klasa wyższa, a stagnacją i brakiem perspektyw dla klasy średniej i jej wysłanego na bezrobocie strukturalne dorosłego potomstwa. Wszystko to dzieje się nie w tajemnicy, ale na globalnej scenie wielkiego medialnego spektaklu, więc każdy może zobaczyć, gdzie jest jego miejsce w piramidzie władzy i jej braku, bogactwa i biedy, pożądanego statusu i niemożności osiągnięcie czegokolwiek. Kryzys ujawnił to nowe rozwarstwienie społeczne z perwersyjną ostrością, ale politycy, którzy powinni się zająć szukaniem sposobów, jak uniknąć najgorszego scenariusza, „nie rozumieją, że siedzą na krawędzi wulkanu".
To opinia Marcina Króla. W tekście „Widmo rewolucji na horyzoncie" stawia mocną tezę: „Klasa średnia daje impuls do rewolucji. Gdy się jej zablokuje możliwości awansu społecznego", bowiem „Tak było w przypadku wszystkich rewolucji...". I dodaje: „Rewolucja nigdy nie dokonuje się w imię – na przykład – polepszenia nadzoru bankowego, lecz w imię tego, że już tak dalej żyć się nie daje. Rewolucja – w całkowitym przeciwieństwie do codziennej walki partii politycznych – nie posługuje się językiem politycznym. Rewolucja krzyczy, a krzyk zawsze jest niezborny, chociaż może nagle zostać powszechnie usłyszany".
W optyce Króla to, co się dzieje, przypomina starcie wielkich struktur, które przestały do siebie pasować, drą ze sobą koty i jak stare małżeństwo marzą już o rozwodzie. Mam nad nim tę przewagę, że ja wraz z licznym gronem już jedną rewolucję zrobiłem. I zapewniam go, że w praktyce jest zupełnie inaczej. Kluczowa zawsze jest wzbierająca nienawiść do wroga. Bez wroga w ogóle nie ma rewolucji, nawet tak cywilizowanej jak amerykańska walka o niepodległość. Bez Anglików i rojalistów, ich bezeceństw, głupoty i okrucieństwa, Stany Zjednoczone nigdy by się nie narodziły.
Nienawiść to najważniejsze paliwo, bez którego zamiast rewolucji mamy do czynienia co najwyżej z anarchistycznym buntem. I nie mówię o nienawiści do struktur, one są bowiem zawsze abstrakcyjne, ale do ludzi, konkretnych, jak spekulanci zarządzający głodem, arystokraci czy katolicy, których chciał się pozbyć z Anglii Cromwell.
Wróg zazwyczaj wcale nie chce być wrogiem. Sam siebie oszukuje, że jest niewinny i społecznie pożyteczny, dobrze służy bliźnim i bez niego w ogóle państwo istnieć nie może. Co jest zrozumiałe, bo wrogiem rewolucji zawsze są stare, reżimowe elity. Zapatrzone w siebie i zakochane w sobie, przekonane o swojej niezbędności i niedostrzegające, że – jak pisze Ryszard Bugaj – ich alienacja „przejawia się głównie w coraz bardziej widocznym lekceważeniu aspiracji dużych grup społecznych". Nie dostrzegają więc, że w masowym odbiorze istnieje jednak jakiś związek między wywiezionymi na Kajmany milionami a recesją, stagnacją i bezrobociem. I że dla klasy średniej rosnąca lawinowo świadomość strukturalnej nierówności to doświadczenie bolesne, szokujące i powodujące narodziny złości. Jej zaś nie da się w nieskończoność kumulować ani rozbrajać kolejnymi zastępczymi tematami albo rozmowami na kozetce u Kuby Wojewódzkiego.